Zainteresowanie
historią udało nam się zaszczepić naszemu dziecku dość
wcześnie. Głównie dzięki wyjazdom i anegdotom opowiadanym przy
okazji zwiedzania różnych miejsc i zabytków, a przede wszystkim za
sprawą Wojtka – żołnierza bez munduru, którego postać
zainicjowała rozmowy o wojnie. Potem, wykorzystując zaciekawienie
tematem, sięgnęliśmy po wspaniałe książeczki z serii „Wojny
dorosłych – historie dzieci”. Czytaliśmy, przeżywaliśmy,
rozmawialiśmy… W tym roku, paradoksalnie dzięki pandemii,
mieliśmy okazję uczestniczyć w fantastycznych lekcjach on-line
prowadzonych przez pracowników Muzeum Powstania Warszawskiego,
skierowanych do najmłodszych, choć i ja oglądałam je z olbrzymią
ciekawością. Z czasem nieśmiało zaczęliśmy odwiedzać muzea:
POLIN – Muzeum Historii Żydów Polskich, Muzeum Powstania
Warszawskiego, Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku oraz ICHOT –
Brama Poznania. Każda z tych placówek oferuje specjalne ścieżki
zwiedzania dla rodzin z dziećmi. W niektórych można wypożyczyć
audioprzewodniki oprowadzające po ekspozycjach oraz pobrać karty
pracy z zadaniami do wykonania podczas zwiedzania, dzięki czemu
dzieciaki poczują głód przygody i będą chłonąć wiedzę,
znakomicie się przy tym bawiąc.
POLIN
– Muzeum Historii Żydów Polskich
Miejsce
szczególne na mapie Warszawy. Powstało „na gruzach” getta i
dokumentuje 1000-letnią
historię Żydów w
naszym kraju. Planując zwiedzanie tego muzeum, wiedziałam, że nie
możemy iść na żywioł, że warto najpierw
w jakiś sposób
zaciekawić młodego tematem. Na
stronie internetowej placówki w zakładce „Zwiedzaj z dzieckiem”
(KLIK)
znalazłam sporo przydatnych materiałów. Z zamieszczonej tam
rozmowy Sary i Kuby dowiedzieć się można, kim są Żydzi, skąd
się wywodzą, jakimi językami się posługują, co to jest judaizm,
czym jest koszerność, Tora, synagoga, szabat czy też święto
Rosz-ha-Szana. Znajduje się tam też sporo kart pracy z zadaniami do
wydrukowania i rozwiązania. Myślę, że jest to świetny wstęp do
świadomego zwiedzania muzealnej ekspozycji.
W
opisie skupię się na elementach szczególnie interesujących dla
dzieci, bo generalnie o muzeum można by pisać bez końca...
Zwiedzanie
zaczynamy od wysłuchania legendy wyjaśniającej okoliczności
pojawienia się Żydów na terenie naszego kraju i objaśniającej
znaczenie słowa POLIN. Jesteśmy otoczeni lasem wyświetlanym na
panelach multimedialnych, w tle słychać szum drzew i śpiew ptaków.
To początek naszej podróży w czasie.
Następnie audioprzewodnik
kieruje nas na sale ekspozycyjne. Oszołomieni przepychem wnętrz,
łapczywie rejestrujemy całą przestrzeń wzrokiem (i oczywiście
aparatem😉), a po chwili dajemy się wciągnąć w podróż w czasie.
Przyglądamy się imponującej makiecie Krakowa i pobliskiego
Kazimierza. To tam kiedyś znajdowało się centrum żydowskiego
życia, kwitła kultura, nastąpił rozwój drukarstwa.
A skoro o
drukarstwie mowa, animator zaprasza nas do zabawy. Tłumaczy, jak
obsłużyć prasę drukarską i zachęca do zrobienia pamiątkowych
odbitek, co też z zaangażowaniem czynimy. Dowiadujemy się, że
pierwsze polskie drukarnie w XVI wieku prowadzili właśnie Żydzi. Mamy również okazję zaprojektować własne monety i zamieścić na
nich swoje imiona w języku hebrajskim.
Idąc
dalej, trafiamy w samo centrum żydowskiego miasteczka. Dzięki
wspaniałej aranżacji przestrzeni, połączonej z multimedialną
oprawą, przez chwilę możemy poczuć jego klimat i poobserwować
codzienne życie mieszkańców. Słychać nawoływania handlarzy na
rynku i gwar dochodzący z karczmy - to głównie w tych miejscach w
dawnych czasach koncentrowało się życie, tu dobijano
targów, zaciągano i spłacano pożyczki, plotkowano i wymieniano
się wiadomościami z szerokiego świata.
Chwilkę spędzamy przy straganie, wczytując się w ciekawostki na
temat koszerności i magicznego działania czosnku, po czym ruszamy
dalej.
Jak
wiadomo, istotnym elementem kultury żydowskiej jest religia. W
jednej z sal zrekonstruowane zostały elementy synagogi. Na
szczególną uwagę w tej galerii zasługuje unikatowa na skalę
światową barwna
rekonstrukcja
sklepienia drewnianej świątyni
w Gwoźdźcu.
Nie
sposób w
zachwycie nie
podnieść głowy, zwłaszcza że wśród wielu zdobień można
odnaleźć liczne zwierzęta, którym tradycja żydowska przypisywała
symboliczne znaczenia.
Czas
biegnie, a my docieramy do czasów zaborów, kiedy
to sytuacja Żydów radykalnie się zmienia.
Monumentalne obrazy przedstawiające zaborców troszkę nas
przytłaczają (być
może takie było zamierzenie),
niemniej zatrzymujemy się tu na chwilkę, by zasiąść na
opustoszałym królewskim tronie. Moje wyrośnięte jak na swój wiek
dziecię niemal
ginie
w tym olbrzymim monarszym
fotelu.
Aby
lepiej poznać losy ludności żydowskiej pod zaborami, ruszamy
dalej. Trafiamy na dworzec kolejowy. Tutaj młody wciela się w rolę
pracownika kasy biletowej i na stylizowanych,
pożółkłych
blankietach z
czasów carskiej Rosji przystawia pieczęcie.
Bardzo
duże wrażenie robi na nas rekonstrukcja żydowskiej uliczki z
okresu dwudziestolecia międzywojennego.
Podziwiamy szyldy, witryny
sklepowe, na chwilkę przystajemy przy słupie ogłoszeniowym,
zaglądamy do bram, za którymi skrywają się kino, klub i
kawiarnia. Próbujemy tańczyć tango po śladach na podłodze w rytm
dźwięków płynących z gramofonu. Na antresoli z zainteresowaniem
oglądamy ekspozycję poświęconą życiu dzieci na początku XX
wieku: liczne zdjęcia, dawne zabawy (w tym rozrysowane na podłodze
klasy zachęcające do skakania) oraz szkoła z klimatycznymi starymi
ławkami.
Dalszą
część ekspozycji, dotyczącą zagłady, oglądamy wybiórczo,
tłumacząc najistotniejsze fakty. Pomijamy najbardziej drastyczne
fragmenty, na nie z pewnością przyjdzie jeszcze czas. Bo do POLIN z
pewnością jeszcze wrócimy – Was również zachęcamy!
Muzeum
Powstania Warszawskiego
Zwiedzanie
zaczynamy od Sali Małego Powstańca – miejsca stworzonego z myślą
o najmłodszych gościach muzeum. Tuż przy wejściu naszą uwagę
przykuwa wierna kopia pomnika stojącego na murach warszawskiej
starówki. Ten mały chłopiec w za dużych butach i hełmie na
głowie jest symbolem najmłodszych uczestników powstania
warszawskiego, którym wojna brutalnie odebrała dzieciństwo,
poczucie beztroski i bezpieczeństwa, a często również bliskich i…
życie.
Warto chwycić znajdującą się tuż przy wejściu słuchawkę
i wysłuchać opowieści kilkuletniego chłopca o realiach życia w
czasie wojny. O ukrywaniu się w piwnicach, spadających bombach,
obawach o życie własne i bliskich, o nadziei i marzeniach jakże
odległych od tych, które miewamy dzisiaj.
W sali zgromadzone
zostały również zabawki z okresu okupacji: misie, lalki, konie na
biegunach, drewniane kolejki, czołgi, liczne samoloty zawieszone pod
sufitem, przedruki przedwojennych książek oraz gry.
Z lekcji
muzealnej wiemy, że muzeum posiada w swych zbiorach pierwowzór
niezwykle popularnej obecnie gry planszowej „Farmer”. „Hodowla
zwierzątek”, bo tak brzmiał oryginalny tytuł gry, została
stworzona właśnie w okresie okupacji przez wybitnego matematyka,
wykładowcę Uniwersytetu Warszawskiego – profesora Karola Borsuka.
W klejeniu poszczególnych elementów, w tym dwunastościennych
kości, pomagała mu żona. Gra szybko zyskała popularność, jednak
w wyniku działań wojennych „wyprodukowane” egzemplarze zaginęły
i o grze zapomniano. Dopiero wiele lat po wojnie okazało się, że
jeden egzemplarz zachował się u przyjaciół rodziny w Pruszkowie.
Co prawda brakowało w nim instrukcji, jednak dzięki staraniom pani
Borsuk na 90-lecie jej urodzin i 15-lecie śmierci profesora gra
została odtworzona, a odnaleziony prototyp jest muzealną perełką.
W
Sali Małego Powstańca przysiadamy też na chwilę w kąciku
poświęconym Harcerskiej Poczcie Polowej. Dzieci mogą wcielić się
w postać harcerskiego listonosza i stemplować kartki powstańczymi
pieczęciami, można wrzucić je do skrzynki bądź zabrać na
pamiątkę. W tle cały czas rozbrzmiewają powstańcze piosenki.
Naszą
uwagę zwracają również teatralne kukiełki. Okazuje się, że
nawet wśród toczących się walk artyści starali się wypełniać
swoją misję. W drugiej połowie sierpnia 1944 roku na Powiślu
powstał teatrzyk „Kukiełki pod barykadą”. Aktorzy
przygotowywali przedstawienia kukiełkowe, których treść dotyczyła
walki z Niemcami. Przedstawienia wystawiali na skwerach, podwórkach
i w bramach na Powiślu. Z pewnością była to namiastka rozrywki i
radości w tych arcytrudnych czasach.
Sala
Małego Powstańca tylko rozbudziła naszą ciekawość. Od pani
animator pobieramy karty pracy, które pozwolą nam obrać
„dziecięcą” ścieżkę zwiedzania i wyłowić z masy eksponatów
i informacji to, co najważniejsze i zrozumiałe dla 8-latka. Dla
dzieci dużą frajdę stanowi zrywanie kartek z kalendarza. Niejako
wyznaczają one trasę zwiedzania i zawierają szczegółowe
informacje na temat tego, co się działo w kolejnych dniach
powstania. Solidna dawka wiedzy raczej dla dorosłych.
Pierwszą
rzeczą, na którą zwracamy uwagę, jest ogromny monument z symbolem
Polski Walczącej. Przykładając ucho do znajdujących się w nim
dziur po kulach, słyszymy odgłosy powstańczej Warszawy oraz rytm
bijącego serca. „Serce” Warszawy bije dla tych, którzy
walczyli: poległych i tych, którzy przeżyli. Jest symbolem pamięci
i hołdu dla powstania i jego uczestników.
Cofamy
się w czasie do 1944 roku. Idąc dalej, mijamy niemiecki bunkier
zdobyty przez powstańców. Śmiało można zajrzeć do środka. Z
pobliskiego pomieszczenia słychać huk jakichś maszyn. Okazuje się,
że znaleźliśmy się w konspiracyjnej drukarni. Oglądamy z bliska
maszyny drukarskie, na których powielano powstańcze biuletyny oraz
prasę. Na pamiątkę otrzymujemy wydruk odezwy powstańców do
ludności cywilnej Warszawy z 2 sierpnia 1944 r. W jednej z gablot
dostrzegamy ośmieszające Niemców satyryczne obrazki oraz pierwsze
wydanie „Kamieni na szaniec”, które ukazało się jeszcze
podczas okupacji. Tuż obok znajduje się stara maszyna do pisania,
która – jak dowiedzieliśmy się całkiem niedawno – została
przekazania muzeum przez Papcia Chmiela, autora słynnych komiksów o
Tytusie, Romku i A’Tomku, świadka i uczestnika powstańczego
zrywu.
Ciekawym eksponatem jest motocykl BMW R-12, którym w czasie
okupacji przemieszczali się żołnierze Wehrmachtu. Naszą uwagę
przykuwają biało – czerwone opaski powstańcze, na wielu z nich
widać ślady brudu i krwi.
Zadzieramy głowy – nad nami wisi
zegar, jego wskazówki zatrzymane zostały na godzinie 17. Świetna
okazja do wytłumaczenia dzieciom, że to tzw. godzina „W”, o
której rozpoczęło się powstanie.
Następnie
udajemy się do kina, by obejrzeć film „Miasto ruin”. Film,
wykonany w technologii 3d, przenosi nas do roku 1945. Lecimy nad
zburzoną Warszawą, próbując rozpoznać chociaż jedno znajome nam
miejsce. Bezskutecznie. Niezwykle wstrząsająca kilkuminutowa
produkcja, w której nie pada żadne słowo, a sam obraz porusza
dogłębnie. Warszawa praktycznie przestała istnieć. Przerażają
również zamieszczone pod koniec filmu liczby: we wrześniu 1939
roku Warszawa miała 1,3 mln mieszkańców, zaś pod koniec wojny w
jej ruinach przebywało około 1000 osób. Chwilkę zatrzymujemy się
jeszcze pod Liberatorem – repliką samolotu alianckiego, który po
dokonaniu zrzutu nad walczącą Warszawą został zestrzelony w
okolicach Bochni. Przyglądamy się zawartości zrzutów, budując w
głowach coraz bardziej kompletny obraz wojennej rzeczywistości.
Kroczymy dalej wyznaczoną ścieżką zwiedzania i dochodzimy do
kanałów. Wchodzimy do nich nieśmiało: pochylamy głowy, jest
wąsko, ciemno, ale czysto i sucho, słychać jedynie odgłosy
sączącej się wody. Przeciskamy się po omacku i próbujemy
wyobrazić sobie sytuację powstańców, którzy przemieszczali się
tunelami pod miastem, brodząc w wodzie i nieczystościach. Nierzadko
zdarzało się, że byli zaskakiwani przez Niemców czyhających przy
włazach z psami i bronią. Intuicyjnie przyspieszamy, by jak
najszybciej znaleźć się na zewnątrz.
Szukając rozwiązania
zagadki, kim byli Zawiszacy, trafiamy do pomieszczenia poświęconego
poczcie harcerskiej. Nieco już zmęczeni siadamy przed ekranem i
wsłuchujemy się w czytane przez lektora wspomnienia harcerzy
roznoszących powstańczą korespondencję. Potem oglądamy kartki i
listy zamieszczone w gablotach. Są krótkie – wręcz telegraficzne
(mogły zawierać maksymalnie 25 słów), ocenzurowane (ze względów
bezpieczeństwa), ale wszystkie bez wyjątku pełne miłości, troski
i niepokoju o bliskich.
Mimo
iż w muzeum spędziliśmy kilka godzin, to i tak towarzyszy nam
poczucie niedosytu. Ekspozycja jest tak obszerna, że nie sposób
ogarnąć ją całościowo. Z pewnością będziemy wracać.
Jednocześnie odczuwamy satysfakcję, że odbyliśmy tę wyjątkową
lekcję i poznaliśmy kawałek jakże istotnej dla naszego kraju
historii.
Muzeum
II Wojny Światowej w Gdańsku
Miejsce
to odwiedziliśmy w czasie pandemii. Przywitała nas olbrzymia
kolejka wijąca się przed oryginalną bryłą muzeum. Niestety, z
powodu obostrzeń sanitarnych nie mogliśmy skorzystać z
audioprzewodników. Zbyt późno też zorientowałam się, że
aplikację ułatwiającą zwiedzanie można zainstalować na swoim
telefonie, jednak brak zasięgu w podziemiach skutecznie nam to
uniemożliwił. Mimo wszystko z olbrzymią ciekawością
rozpoczęliśmy zwiedzanie.
Zaczynamy
od wystawy dla dzieci zatytułowanej „Podróż w czasie. Historia
pewnej rodziny 1939 – 1945”. Najpierw wchodzimy do sali lekcyjnej
– jest pierwszy września, ale tym razem dzieci nie rozpoczną
nowego roku szkolnego, budzą się w nowej tragicznej rzeczywistości.
Następnie wchodzimy do mieszkania zwykłej warszawskiej rodziny. Po
wystawie oprowadzają nas głosy najmłodszych domowników, którzy
opowiadają o tym, co się wydarzyło. W kolejnych salach ukazane
jest to samo pomieszczenie w trzech różnych okresach: we wrześniu
1939 roku, czyli kilka dni po wybuchu wojny; w marcu 1943 roku w
czasie niemieckiej okupacji oraz w maju 1945 roku tuż po wyzwoleniu.
Widzimy, jak zmienia się mieszkanie oraz życie jego mieszkańców.
Mamy okazję podejrzeć przez okno, jak wyglądały warszawskie
ulice. Zmieniający się wystrój wnętrz sprzyja rozmowom o
wojennych realiach, zdecydowanie przemawia do dziecięcej wyobraźni,
zwłaszcza zniszczona wskutek bombardowań ściana w ostatnim
pomieszczeniu czy też zabite deskami okna.
Dalsza
– „dorosła” część wystawy przedstawia przebieg wojny,
poczynając od przyczyn jej wybuchu, okupację, aż do wyzwolenia. Co
ciekawe, twórcy nie ograniczyli się tylko do dziejów Polski, ale
ukazali również losy innych krajów, uświadamiając, jak wielki to
był konflikt.
Na nas największe wrażenie robią realistyczne
rekonstrukcje ulic. Pojawiają się one dwukrotnie niczym klamra
spinająca wojenną ekspozycję. Najpierw spacerujemy zwyczajną
przedwojenną uliczką. Zapada zmrok, nad sklepami w oknach mieszkań
zaczynają zapalać się światła, uwagę przyciągają witryny
sklepowe oraz stojak z przedwojennymi gazetami. Zdecydowanie można
poczuć klimat dawnych czasów.
Po przejściu kolejnych tematycznych
sal trafiamy na uliczkę raz jeszcze, jednak tym razem jesteśmy
świadkami olbrzymich zniszczeń i wszechobecnego gruzu. Klimat grozy
potęguje czołg stojący pośród szkieletów domów – scenografia
porusza bardzo.
Idąc dalej, zaglądamy do piwnic, w których ludzie
starali się znaleźć schronienie i w których organizowali sobie
namiastkę domu. W jednej z sal zatrzymujemy się przy wagonie
bydlęcym, tłumacząc, że takimi wagonami hitlerowcy wywozili
więźniów do obozów koncentracyjnych.
Powoli
kończymy naszą podróż w czasie… Co prawda skupiliśmy się
tylko na najistotniejszych faktach, ale z pewnością była to
poruszająca i cenna lekcja. Dorośli bez wątpienia mogą wynieść
z wizyty w muzeum dużo więcej, bowiem ekspozycja Muzeum II Wojny
Światowej w Gdańsku uznawana jest za jedną z największych wystaw
historycznych na świecie.
Muzealne
refleksje
Odpowiedź
na pytanie, czy warto chodzić do muzeów z dziećmi, jest dla mnie
oczywista. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości, choć wiem, że
wiele osób tego unika, twierdząc, że nie są to miejsca atrakcyjne
dla najmłodszych, że przecież wielu rzeczy nie zrozumieją...
Jestem jednak przekonana, że nawet małe dzieci wyniosą z lekcji
historii w takiej formie wiele wrażeń oraz informacji. Owszem,
zwiedzanie z dziećmi wygląda inaczej. Trzeba im pomóc zrozumieć
pewne kwestie, odwoływać się do rzeczy już im znanych, dostosować
rozmowy i opowieści do ich skromnych doświadczeń. A to już rola
rodzica. My czerpiemy z tego frajdę – ba, często sami się czegoś
nowego ucząc. Niejednokrotnie przekonaliśmy się, że warto,
zwłaszcza gdy w głowie naszego „małego” człowieka pojawiały
się mądre refleksje i mnożyły się coraz bardziej dociekliwe
pytania. Ta fragmentaryczna wiedza wynoszona z muzeów przypomina mi
puzzle, które – zbierane krok po kroku – ułożą się kiedyś w
wartościową całość.
Warto
też zaznaczyć, że współczesne muzea (w większości!) są
fantastycznie przystosowane do zwiedzania z dziećmi, dlatego warto z
ich oferty korzystać. Nie
są
to już miejsca, jakie pamiętamy z naszego dzieciństwa, w których
eksponaty
schowane są za szybą, a karcący wzrok pilnujących odstrasza.
Twórcy wystaw stawiają na interakcję, elementy multimedialne i
audiowizualne, a animatorzy zachęcają do aktywnego zwiedzania. Co
prawda większości eksponatów wciąż nie można dotykać, ale
wśród nich pojawiają się również
te
„dotykalne”, które służą właśnie bezpośredniej eksploracji
i mają w sobie element edukacyjny, atrakcyjny również dla
najmłodszych.
A
jakie są Wasze doświadczenia? Które muzea polecacie? Które
odradzacie? Bardzo jestem ciekawa wszelkich opinii.