Strony

czwartek, 30 lipca 2015

Podstawy elektryczności



Ostatnio, zupełnie przez przypadek, przeprowadziliśmy z Duśkiem pierwsze elektryczne doświadczenie. Wszystko za sprawą awarii prądu. Wracamy do domu z porannego spaceru, beztrosko stajemy przed windą, a ta - BRUTALNIE ODMAWIA WSPÓŁPRACY, zmuszając nas do wspinaczki ;) Adaś zdziwiony, matka zadyszana, ale jakoś daliśmy radę. Wytłumaczyłam młodemu pokrótce o co chodzi, a w domu zaczął śledztwo, co nie działa, gdy prądu niet. Wyszła mu całkiem pokaźna lista (lampy, TV, lodówka, kuchenka (zidentyfikowana po zegarku) itp., itd.). Lecz gdy ciekawość została zaspokojona, okazało się, że życie bez prądu łatwe raczej nie jest: bajki nie uświadczysz, muzyki nie posłuchasz, telefonu nie naładujesz, ba – nawet obiad jest zagrożony! Wykorzystując chwilę ciszy, sięgnęliśmy po Tuwima i nauczyliśmy się wierszyka pt. „Pstryk”:



Po fakcie próbowałam znaleźć w necie jakieś nieskomplikowane - bezpieczne  doświadczenia dla najmłodszych, ale nic mi nie wpadło w oko. Może jakieś pomysły?

Poznajemy świat



Zainteresowanie mapami u nas nie słabnie, dlatego też – zafascynowana montessoriańskimi pomysłami na zgłębianie wiedzy o świecie – już jakiś czas temu stworzyłam filcową mapę świata. 

 
Może nie jest idealna, ale z pewnością długo posłuży nam do geograficznych zabaw. Na początku nazywaliśmy poszczególne kontynenty. Z racji tego, że w Montessori każdy kontynent ma ściśle określony kolor (Afryka – zielony, Europa – czerwony, Azja – żółty, Ameryka Północna – pomarańczowy, Ameryka Południowa – różowy, Australia i Oceania – brązowy, Antarktyda – biały), dziecko dużo łatwiej je kojarzy i zapamiętuje. Poszczególne kontynenty wskazywaliśmy również na globusie. 


Wykorzystałam też fakt, że Dusiek ostatnio bardzo chętnie śpiewa, czyniąc to dosłownie wszędzie (uwielbiam ten brak dziecięcych zahamowań!) i nauczyliśmy się odnalezionej w sieci piosenki pt. „Kontynenty” (do odsłuchania TUTAJ):

 Ref. Nasza kula ziemska, siedem lądów ma,
        Nazwy im nadano, kontynenty każdy zna.

      1. Jest wśród nich Afryka, to zielony* ląd,
    A wyżej Europa, my jesteśmy stąd.

      2. Jest wśród nich też Azja, to największy ląd,
         A niżej Australia, tam kangury są.
 
      3. Są też Ameryki, koleżanki dwie,
    Południowa i Północna, tak trzymają się.

      4. Jeszcze Antarktyda, zimny śnieżny ląd,
    Tam stacje badawcze i pingwiny są.

* w naszej wersji jest „pustynny ląd”

Pomysłów na wykorzystanie mapy jest wiele. Można poruszyć m.in. takie tematy jak: zwierzęta świata, dzieci świata, budowle czy jedzenie, ustawiając na mapie figurki bądź układając zdjęcia/ilustracje przedstawiające charakterystyczne obiekty/ludzi itp.
Kolejnym etapem naszej zabawy było ustawianie zwierzątek na kontynentach. Z racji ograniczonej ilości figurek, skupiliśmy się póki co na Afryce i Australii, ale do tematu z pewnością będziemy wracać i podzielimy się tym na blogu. 

Wspaniałym muzycznym uzupełnieniem  tematu są piosenki z płyty "Bawimy, uczymy, śpiewamy - poznajemy świat" (2013) (do odsłuchania TUTAJ). Nasze ulubione to: „Włoskie wakacje”, „Cuda Egiptu” oraz tytułowa „Poznajemy świat”. Polecamy!

niedziela, 12 lipca 2015

Geograficzna przygoda... z muchą



Na książkę Marii Terlikowskiej „Chodzi mucha po globusie” czekałam z dużym zaciekawieniem. Po pierwsze, chciałam nadrobić zaległości z własnego dzieciństwa. Książka po raz pierwszy wydana została w 1963 roku i aż nieprawdopodobne wydaje mi się, że nigdy wcześniej się z nią nie zetknęłam. Po drugie, po przeczytaniu notki wydawniczej byłam wręcz pewna, że przygody tytułowej muchy spodobają się młodemu. Nie rozczarowaliśmy się. 


Dziecko, podróżując razem z muchą po globusie, poznaje świat i zdobywa podstawową wiedzę z zakresu geografii. Kapryśna bohaterka szuka dla siebie idealnego miejsca na Ziemi. Jej wędrówka rozpoczyna się na północnym biegunie, przemierza lodowate Morze Arktyczne i dociera do skalistych wybrzeży Norwegii. Postanawia udać się na południe, przekracza Dunaj, Morze Śródziemne, w końcu dociera do gorącej Afryki, gdzie kieruje się w stronę równika. 




Kontynuując wędrówkę na południe, dociera do krańca kontynentu, wówczas postanawia sprawdzić, co kryje się za wielką wodą i trafia na Antarktydę.

 
Śledząc przygody muchy, dziecko poznaje podstawowe terminy geograficzne (woda-ląd, ocean, morze, biegun, równik, lodowiec itp.), klimat typowy dla poszczególnych regionów świata oraz zwierzęta. Nie sposób nie sięgnąć po globus, by podczas lektury wskazywać na nim opisywane miejsca, zaznaczać szlak wędrówki. My wykorzystaliśmy również puzzle „Mapa świata”. Na ułożonym obrazku ustawialiśmy znaczniki – chorągiewki; sprawdzaliśmy, czy w danym regionie świata faktycznie można spotkać opisywane gatunki zwierząt. Próbowaliśmy również w obrazowy sposób wyjaśnić, czym jest biegun, półkula, równik. W tym celu wykorzystaliśmy globus i… jabłko. Dusiek bez trudu zauważył, że oba rekwizyty mają kształt kuli. Przecięłam jabłko na pół, dzięki czemu łatwo było wskazać półkule. Po złożeniu jabłka widoczny ślad po przecięciu utworzył nam „równik”. Zaznaczyliśmy go też na globusie mazakiem suchościeralnym. Z biegunami sytuacja była o tyle bardziej skomplikowana, że jabłka na swych „szczytach” (w miejscu szypułki i kielicha) mają wgłębienia, niemniej jednak wskazaliśmy te charakterystyczne miejsca, po czym odszukaliśmy bieguny na globusie. 


Lekturę książki uzupełniliśmy też oglądaniem realnych zdjęć opisywanych regionów świata i zwierząt. Nasza prezentacja do pobrania tutaj . O tym, że warto wprowadzić dziecku realne obrazy zdecydowałam wówczas, gdy młody zanosił się śmiechem przy każdorazowym czytaniu fragmentu z gilem. Cóż, zakodował to bardziej potoczne znaczenie homonimu, więc musiałam go uświadomić, że gil, to również gatunek ptaka i zobrazować to autentycznymi zdjęciami.

Wracając do książki, została ona napisana z humorem, piękną polszczyzną. Autorka bawi się słowami, opowieść jest rymowana, zatem łatwo wpada w ucho, a co najważniejsze – daje ogromne możliwości zabawy głosem podczas czytania. Im bardziej z Duśkowym tatą „pajacujemy” odczytując kolejne kwestie, tym młody ma większą frajdę.
Książeczka jest pięknie wydana (wyd. Muza). Gruba tekturowa okładka z wypukłymi – „lakierowanymi” elementami oraz charakterystyczne ilustracje Bohdana Butenki wewnątrz. W tle znajdują się mapy przedstawiające kolejne miejsca wędrówki muchy. Całość napisana jest pismem odręcznym (litery pisane i drukowane), a wypowiedzi bohaterów zamieszczone są w komiksowych chmurkach.
Książeczkę polecamy wszystkim przedszkolakom, a także uczniom młodszych klas szkoły podstawowej. Nie tylko bawi, ale i uczy, a taką literaturę lubimy najbardziej. Z przyjemnością sięgniemy również po „Przygody kropli wody” tej samej autorki.

środa, 8 lipca 2015

Wybuch wulkanu, czyli nasz pierwszy eksperyment



Dziecięca ciekawość świata jest niesamowita. Z wielką radością obserwuję moje dziecko, które z coraz większą fascynacją odkrywa jego małe i duże tajemnice. Temat wulkanów pojawił się u nas już parę miesięcy temu, kiedy młody przypadkowo zawiesił oko na jednym z odcinków „Detektywa Łodygi” -  serialu, w którym tytułowy bohater objaśnia dzieciom trudne pojęcia i zjawiska przyrodnicze. Jako że Dusiek był wyraźnie zainteresowany tematem, potraktowaliśmy to jako punkt wyjścia do naszych zabaw.
Przygotowałam dwie układanki przedstawiające wulkan i jego budowę. Podczas ich układania wskazywaliśmy takie elementy jak komora magmowa, magma, komin, krater, lawa…   


Oczywiście zakres wiedzy warto dostosować do wieku dziecka i jego dociekliwości. Wyjaśniliśmy, że wulkan to miejsce, w którym gorąca, płynna skała – magma, pod wpływem ciśnienia wydobywa się z wnętrza Ziemi na powierzchnię. Wybuch ten nazywamy erupcją. Gorący popiół, skały i gazy wyrzucane są wówczas w powietrze, wypływa lawa, która z czasem schładza się i zastyga, tworząc skały magmowe i niszcząc otaczającą przyrodę.
Wszystko to staraliśmy się zobrazować, przeprowadzając eksperyment. Zaczęliśmy od przygotowania wulkanu z masy solnej (1/2 szklanki mąki, 1/2 szklanki soli, 1/3 szklanki ciepłej wody; z racji tego, że chcieliśmy mieć dość pokaźny rekwizyt, zwiększyliśmy proporcjonalnie ilość poszczególnych składników, dodatkowo dosypaliśmy kakao, żeby zabarwić nasz wulkan). Z gotowej masy wspólnymi siłami uformowaliśmy stożek, wkładając w środek mały słoiczek i tak powstał krater. Nasze dzieło wrzuciliśmy na niecałe pół godziny do piekarnika i suszyliśmy w temp. 100 st. Gdy wulkan ostygł, młody u jego podnóża „stworzył” miasteczko, zbudował z klocków domki i poustawiał drzewa. 


Do krateru wlaliśmy roztwór z wody, sody oraz czerwonej farbki plakatowej, można oczywiście użyć barwnika spożywczego. Następnie napełniłam strzykawkę octem i wręczyłam ją młodemu. Dobrze, że przejęty eksperymentem nie wrócił pamięcią do śmigusa-dyngusa. Pierwsza próba nieśmiała, Adaś delikatnie wstrzykiwał płyn do krateru i po chwili na powierzchnię zaczęły wypływać strużki lawy. Kolejna próba, zdecydowanie bardziej dynamiczna i widowiskowa, po ścianach naszego wulkany spływały potoki „lawy”, zalewając częściowo miasteczko, dzięki czemu udało nam się pokazać, jak groźnym zjawiskiem jest erupcja wulkanu. 


Młody był tak zafascynowany eksperymentem, że aż przebierał nóżkami biegnąc do kuchni po kolejne dawki octu i powodując kolejne wybuchy. Nie miałam zatem szansy wytłumaczyć, czym jest wulkan uśpiony :)
Dopełnieniem naszych „wulkanicznych” zabaw było oglądanie zdjęć wulkanów (głównie tych aktywnych) oraz malowanie rysunków. Do tematu z całą pewnością będziemy wracać, bo młody jest nim wyraźnie zaciekawiony. Do tego stopnia, że ostatnio w piaskownicy zamiast babek czy zamku zaczął budować wulkan, po czym dołączyły do niego inne dzieci i tak powstało wulkaniczne zagłębie :)
Doświadczenie z wulkanem polecamy - zabawa przednia, a i spora garść nauki.