Książka wyjątkowa.
Niewiele jest pozycji na rynku
wydawniczym, które bawią dzieci, a jednocześnie niosą w sobie wiele ważnych
treści dla dorosłych.
Bohaterami opowieści są Ulf – kilkuletni chłopiec,
jego rodzice oraz dziadkowie – wszyscy zajęci swoimi sprawami. Pewnego dnia
chłopiec znajduje w trawie pióro mewy i poniesiony dziecięcą wyobraźnią
postanawia zostać Indianinem. Na głowę zakłada opaskę z piórem, na twarzy i
ciele maluje szminką mamy czerwone błyskawice, nadaje sobie imię Mała Cicha
Stopa i rozpoczyna zabawę. Śledzi trzmiela, tropi kury, skacze między kamieniami,
ćwiczy czołganie i bezszelestne skradanie do wyznaczonego celu, doprowadza babcię
do „stanu przedzawałowego” zarzucając jej na szyję skórę węża, w końcu udaje mu
się wciągnąć do zabawy mamę. Ta, zmęczona codziennymi obowiązkami, daje się
synowi uwolnić z „niewoli u bladych twarzy” (rodzinki). Scena, kiedy wychodząc
z kuchni przybija nożem niedosmażone kotlety do drzwi, rozbawiła mnie do łez. Apogeum
frustracji ukazane w zabawny sposób, a jednocześnie znaczące wejście w
indiańską przygodę z synem.
Mama z
powodzeniem odkrywa w sobie dziecko! Rozpuszcza włosy, zdejmuje buty, maluje
twarz, by wyglądać równie dziko jak syn i spędza z nim fantastyczny dzień. Nie
będę jednak zdradzać szczegółów, żeby nie odebrać nikomu przyjemności czytania.
Szczerze polecam! Książka jest zabawna, jej atutem są przepiękne ilustracje
(Mati Lepp), a co najważniejsze, skłania dorosłych do refleksji, że warto
czasem (choć łatwe to nie jest…) porzucić swoje obowiązki, by uszczęśliwić
siebie i dziecko. Niech te szalone, wspólne chwile tworzą ich dzieciństwo,
wyzwalają radość, niech budują piękne wspomnienia.
PS Zdradzicie, na jakie największe szaleństwa
pozwoliliście sobie z Waszymi dziećmi?