Strony

sobota, 7 lipca 2018

Po przygodę do Solilandii


Kopalnię Soli w Wieliczce znają chyba wszyscy. Co roku odwiedzana jest przez tłumy turystów z całego świata. Nie każdy jednak wie, że od kilku lat kopalnia posiada w swej turystycznej ofercie wspaniałą opcję zwiedzania dla rodzin z dziećmi - „Odkrywamy Solilandię”. Co ważne, z logistycznego punktu widzenia, rezerwacji biletów dokonuje się telefonicznie, dzięki czemu wejście do kopalni mamy wyznaczone na konkretną godzinę i omijamy KOLOSALNE kolejki. Grupy są stosunkowo małe, a przewodnicy – ubrani w galowe górnicze mundury – niczym najlepsi animatorzy wprowadzają dzieciaki w baśniowy podziemny świat. Potrafią zaciekawić, zaktywizować, stworzyć tajemniczą aurę, wywołać dreszczyk emocji, rozbawić, a jednocześnie sprytnie przemycają całkiem sporą garść informacji na temat historii kopalni i pracy w niej.

Do podziemnego świata prowadzi około 400 schodów, pokonanie których stanowi dla dzieciaków nie lada wyzwanie, także matematyczne :) Robi się coraz chłodniej, co akurat przy trzydziestostopniowym upale na zewnątrz daje przyjemne poczucie ulgi. Warto jednak pamiętać o zabraniu czegoś cieplejszego do ubrania. Na dole przewodnik informuje, że naszym celem będzie dotarcie do samego serca Solilandii i spotkanie ze Skarbnikiem, dobrym duchem wielickiej kopalni, który strzeże porządku w jej długich i ciemnych korytarzach. Podziemna przygoda do złudzenia przypomina grę w podchody. Dzieciaki mają za zadanie wypatrywać charakterystycznych tabliczek z postacią Skarbnika wskazującego palcem właściwy kierunek wędrówki. Dodatkowo otrzymują mapę, na której zaznaczone są kolejne punkty trasy oraz zadania do wykonania przez grupę. Najstarszy chłopiec zostaje mianowany pisarzem i ma odnotowywać na mapce wykonanie poszczególnych zadań. Przewodnik wręcza również jednej z osób latarkę, bez niej trudno byłoby poruszać się po mrocznych kopalnianych zakamarkach. Kolejnej osobie powierzona zostaje funkcja klucznika, będzie musiała strzec klucza, bez którego nie moglibyśmy opuścić podziemi. Żeby nie było wątpliwości, że znajdujemy się w kopalni soli, przewodnik proponuje „degustację” ścian :) Spontaniczna reakcja dzieci spotyka się z powściągliwością dorosłych. Okazuje się jednak, że sól ma właściwości bakteriobójcze i nie musimy obawiać się pandemii.

Po krótkiej wędrówce trafiamy do Komory Janowice (64 m pod ziemią). Znajdują się tam naturalnej wielkości figury solne ukazujące królową Kingę – patronkę górników solnych, klęczącego przed nią członka jej orszaku oraz rycerzy. Gasną światła i rozpoczyna się krótki multimedialny spektakl przybliżający nam legendę o świętej Kindze.


Podczas dalszej wędrówki dowiadujemy się, że oprócz Skarbnika w podziemiach mieszkają również małe skrzaty – soliludki. Zwykle są one niewidoczne dla ludzi, ale pomagają górnikom w ich ciężkiej pracy. 


Jednego z nich mieliśmy okazję spotkać. Spał sobie smacznie w jednej z komnat. Przewodnik zachęcił nas, abyśmy zbudzili go ze snu. Jako że energii dzieciom nie brakuje, chóralnym krzykiem skutecznie wybudzają skrzata. Przeciąga się leniwie, po czym wita nas serdecznie i oferuje swoje towarzystwo w dalszej wędrówce. Po drodze zauważamy wielkie jaja. Jak się okazuje, należą one do solizaura – kopalnianego smoka. Soliludek sprytnie buduje napięcie, twierdząc, że jeszcze wczoraj widział 4 takie jaja, dziś pozostały już tylko 3. Dowiadujemy się, że najbardziej znanym solizaurem był smok wawelski. Jako że wszyscy znamy jego historię, coraz uważniej rozglądamy się na boki, by uniknąć spotkania oko w oko z bestią. Soliludek szuka pośród nas śmiałka, który jest gotowy pójść przodem i przecierać szlaki. O dziwo, odważnych nie brakuje. Na szczęście nasz przewodnik, znając dokładnie podziemne ścieżki, przeprowadza nas bezpiecznie obok kryjówki potwora. Rodzicom zdradza zaś tajemnicę, że zagrożenie było znikome, bo jak wiadomo, smoki pożerały jedynie dziewice.

Najbardziej okazałym miejscem na trasie naszej wędrówki jest Kaplica św. Kingi (101 m pod ziemią). Ta wydrążona w soli ogromna komnata, ozdobiona licznymi rzeźbami i misternie wykonanymi z soli kryształowymi żyrandolami, robi na turystach niesamowite wrażenie. Płaskorzeźby przedstawiają sceny z Nowego Testamentu, możemy zobaczyć szopkę betlejemską oraz „Ostatnią wieczerzę” inspirowaną dziełem Leonarda da Vinci. 
Uwagę przykuwa również trzyczęściowy ołtarz, w którego centralnej części stoi posąg świętej Kingi. Przy schodach znajduje się solny pomnik papieża Jana Pawła II. Pierwsze moje skojarzenie – to nieprawdopodobne, że wszystko to wykuła ręka ludzka. Pstrykamy jeszcze pamiątkowe zdjęcie i ruszamy dalej, zwłaszcza że cel już całkiem niedaleko.


Mijamy solankowe jeziora – to niesamowite, jakie cuda tworzy natura! W jednej z komór podziwiamy spektakl światła i dźwięku. Po wyjściu z komory czeka na dzieci niespodzianka – spotkanie ze Skarbnikiem, który zaprasza dzielnych piechurów do swojego królestwa.

Uśmiałam się przednio, słysząc, z jakim zaangażowaniem i wręcz eksplodującymi emocjami maluchy włączają się do rozmowy z siwobrodym i opowiadają o tym, co po drodze widziały i przeżyły. Jakby ta wyreżyserowana magia stała się faktem :) Spektakl jednak trwa dalej... Dzieci wcielają się w role legendarnych postaci i górników, którym przyszło sprostać wyzwaniu odnalezienia pierścienia św. Kingi. Radości nie ma końca. 


Skarbnik wyczarowuje każdemu śmiałkowi bryłkę soli na pamiątkę wizyty w kopalni, rozdaje dyplomy „Znawcy i przyjaciela Solilandii” oraz zakładki do książek. Na końcu dzieciaki robią użytek ze znalezionego po drodze klucza i otwierają tajemniczą skrzynię, w której ukryte są smakołyki - solilizaki.

Miejsce nas oczarowało. Nie jest łatwo sprawić, żeby zwiedzanie zabytków było dla dzieci atrakcją, a Kopania Soli w Wieliczce znakomicie sprostała temu zadaniu.
Polecamy i zachęcamy – naprawdę warto!

środa, 4 lipca 2018

„Jaś i Janeczka”, czyli niderlandzka klasyka dziecięca w nowej odsłonie


Uwielbiam wyszukiwać literackie perełki dla najmłodszych. Na „Julka i Julkę”, bo taki był pierwotnie polski tytuł cyklu książek o niesfornych 5-latkach, bezskutecznie polowałam kilka lat. Z wielką radością przyjęłam zatem informację o wznowieniu serii przez Wydawnictwo Dwie Siostry. Kontrowersyjna dla wielu czytelników zmiana tytułu oraz imion głównych bohaterów nie miała dla mnie większego znaczenia. Zastanawiałam się raczej, czy młody - wraz z upływem lat i dość dużym oczytaniem - zwyczajnie z tych książek nie wyrósł. Lektura pierwszego tomu rozwiała wątpliwości i szybko sięgnęliśmy po następne.

W każdej części znajduje się kilkadziesiąt krótkich (2-4 stronicowych) historyjek o codziennych przygodach dwójki mieszkających po sąsiedzku przedszkolaków. Bohaterowie są ciekawscy, mają szalone – nie zawsze bezpieczne pomysły, bawią się, rozrabiają, wspólnie odkrywają świat. Bywa też – jak to w życiu – że nie zawsze się ze sobą zgadzają i czasem dochodzi między nimi do kłótni. Opisane sytuacje niejednokrotnie ożywiały moje wspomnienia z dzieciństwa, wydawały się bliskie, znajome, skłaniały do opowieści o tym, jak „poważny” rodzic również krnąbrnym dzieckiem był :) Niektóre historie obnażają z kolei niecne uczynki mojego syna – wówczas chichramy się ze zdwojoną mocą, bo z dystansu, bez potrzeby rodzicielskiego moralizatorstwa jakoś łatwiej spojrzeć na wszelkie przewinienia z humorem. Swoją drogą, pomysły młodego (które z premedytacją i skrupulatnie spisuję) też byłyby znakomitym materiałem na opasłe tomisko.

Annie M. G. Schmidt ukazuje dziecięcy świat wraz z całym wachlarzem emocji: od radości, szczęścia, dumy, satysfakcji, poprzez empatię, wrażliwość, czułość, tęsknotę, aż po te negatywne, z którymi jednak przychodzi nam się w życiu również zmierzyć, tj. złość, gniew, wściekłość, zazdrość. Wszystkie są doskonale znane przedszkolakom, jednak spojrzenie na nie z czytelniczej perspektywy pozwala je lepiej zrozumieć, oswoić, spojrzeć z humorem na te negatywne, być może wyciągnąć jakąś naukę.

W książkach nie brakuje zabawnych sytuacji, takich jak m. in. ucieczka Jasia od fryzjera mimo niedokończonego strzyżenia czy też zdobywanie przez Janeczkę pierwszych fryzjerskich szlifów na czuprynie przyjaciela, zamknięcie „niegrzecznego” taty w szopie, próba nakarmienia rybek dziadka jabłkami, dżemem i czekoladą (cóż, intencje bohaterowie mieli szlachetne!), zakładanie zadziornemu koziołkowi skarpetek na rogi.



Na uwagę zasługuje pomysłowość i kreatywność Jasia i Janeczki, umiejętność wyczarowania czegoś z niczego. Uświadamiają nam, że do wspaniałej zabawy nie są potrzebne współczesne elektroniczne zabijacze czasu, lecz przede wszystkim wyobraźnia.

Książka ma, według mnie, jeszcze jedną zaletę. Jest idealna dla dzieci rozpoczynających przygodę z samodzielnym czytaniem. Zdania są krótkie, treść nieskomplikowana, czcionka duża i przejrzysta, dzięki czemu łatwo się czyta, co z radością uskuteczniamy.

Wszystkim przedszkolakom polecamy!








wtorek, 17 kwietnia 2018

Kolejkowo, czyli świat w miniaturze

Wrocław to miasto, które oferuje rodzinom z dziećmi mnóstwo atrakcji. Z całą pewnością warto wybrać się na spacer tropem krasnali, które czają się niemalże wszędzie. Te przezabawne skrzaty idealnie wkomponowały się w miejską przestrzeń i gwarantują turystom wspaniałą zabawę. Polecamy również Hydropolis oraz Afrykarium, choć samo legendarne zoo czasy świetności ma już, niestety, za sobą i mocno nas rozczarowało. Wartą polecenia atrakcją jest bez wątpienia Kolejkowo i to jemu poświęcony jest dzisiejszy wpis. Przyznam szczerze, że miejsce to uwzględniliśmy na naszej spacerowej mapce głównie ze względu na młodego. Jak się okazało, bawiliśmy się równie dobrze jak on, choć – nie ma co ukrywać – dorosłych dużo bardziej od pędzących po ekspozycji pociągów ekscytuje odkrywanie zabawnych detali i obserwacja ludzkich, jakże realistycznych historii.

Kolejkowo to największa makieta kolejowa w Polsce. Zlokalizowana jest w przepięknym zabytkowym budynku Dworca Świebodzkiego przy placu Orląt Lwowskich. Co ciekawe, ekspozycja jest stale rozbudowywana, pojawiają się nowe elementy, co z pewnością zachęca do ponownej wizyty za jakiś czas. Na chwilę obecną zajmuje 335 m² powierzchni (dwa poziomy), na której jest 510 m torowiska. Krąży po nich nieustannie 15 pociągów, od tych najnowszych - po zabytkowe lokomotywy. Po ulicach jeździ 215 samochodów. Tłem dla ruchu ulicznego są liczne budynki (242!), w tym miniatury autentycznych budowli i miejsc charakterystycznych dla Dolnego Śląska. Można zobaczyć m. in. fragment wrocławskiego Rynku i Placu Solnego, Dworzec Świebodzki, Karpacz, obserwatorium meteorologiczne na Śnieżce czy schronisko Szwajcarka w Sudetach Zachodnich. Tę starannie zagospodarowaną przestrzeń uzupełniają mosty, wiadukty, tunele, akweny wodne, pola, lasy, gospodarstwa rolne, place budowy, pustostany oraz… 3437 figurek ludzi i zwierząt. Tyle statystyk…

Natomiast to, co nas urzekło, to precyzja, z jaką zostały wykonane poszczególne elementy - modelarskie mistrzostwo. Makieta wręcz tętni życiem! Pociągi jeżdżą, wydają charakterystyczne dźwięki, słychać uliczny hałas, miejski gwar, w tle rozlega się sygnał karetki, straży pożarnej czy radiowozu policyjnego pędzącego do wypadku. Zmieniają się również pory dnia (dzień trwa 9 minut, noc 4), a gdy zaczyna zapadać zmrok, światła zostają przyćmione, a makietę Kolejkowa rozświetlają liczne latarnie uliczne, reflektory pojazdów, zapalające się światła w domach i w witrynach sklepowych, neony uliczne, reklamy, a nawet… znicze na cmentarnych nagrobkach. Wówczas możemy zauważyć, że wewnątrz budynków również toczy się życie.

Olbrzymią przyjemność sprawiło nam obserwowanie różnorodnych kadrów z życia. Scenki rodzajowe dotyczą niemal każdej przestrzeni życiowej: pokazane jest wesele, pogrzeb, widać ludzi zajętych swoimi codziennymi obowiązkami, spieszących się do pracy, robiących zakupy bądź też korzystających z różnych form wypoczynku: plażowanie, biwakowanie, wspinaczka górska, zjeżdżanie na nartach po ośnieżonych stokach Karkonoszy. Nie brakuje scenek stworzonych z dużym poczuciem humoru, zaskakujących, obnażających ciemniejsze strony naszej rzeczywistości. 

Namiastką niech będą zdjęcia.





Miejsce szczerze polecamy! W tym mikroświecie raczej nikt się nie będzie nudził.





sobota, 10 marca 2018

Giganty Mocy, czyli muzealna nauka przez zabawę


Planując nasze wyjazdy, zawsze staramy się uwzględniać atrakcje dla dzieci. Z przyjemnością stwierdzam, że takich miejsc powstaje w naszym kraju coraz więcej. Jedne zachwycają, inne – mimo popularności i dobrej reklamy – zdecydowanie nas rozczarowały.
A że warto promować ciekawe miejsca, stąd pomysł na cykl wpisów „polecających”.

Ostatnio odwiedziliśmy wspaniałe (!) interaktywne muzeum PGE Giganty Mocy w Bełchatowie. Zwiedzając ekspozycję, dowiadujemy się, kiedy i w jaki sposób na terenie miasta i okolic ukształtowały się olbrzymie złoża węgla brunatnego oraz jak jest on współcześnie eksploatowany, a następnie przetwarzany w energię elektryczną.

Przed wejściem na wystawę otrzymuje się audioprzewodnik oraz krótki instruktaż jak z niego korzystać. Przy poszczególnych eksponatach/tablicach znajdują się „czujniki”. Zbliżając do nich urządzenie, uruchamiamy kolejne nagrania. Początkowo obawiałam się, czy technologiczny gadżet nie rozproszy koncentracji mojego dziecka, jak się okazało – zupełnie niesłusznie.

Niemal od progu do świata nauki zapraszają animowane postacie – Gigusie Brunatne: ulubieniec najmłodszych – Woltuś, nastolatka Dżulka oraz profesor Om. Oprowadzają nas po muzeum, wyjaśniają zawiłe zagadnienia i opowiadają liczne ciekawostki. Wraz z nimi cofamy się w czasie… Śledzimy, jak zmieniała się kula ziemska od czasów Pangei po współczesność. Spacerujemy po dnie morza, które miliony lat temu zalewało tereny Bełchatowa. Morski charakter pomieszczenia podkreślają wodne instalacje, olbrzymia ścienna projekcja podwodnego świata oraz trójwymiarowe zdjęcia ukazujące florę i faunę morską, sprytnie wkomponowane w ruchome elementy, obok których żadne dziecko nie przejdzie obojętnie. Warto również wcielić się w rolę paleontologa i zanurzyć ręce w piachu, w którym ukryte są skamieliny - zachowane w skałach szczątki zwierząt i roślin dawnych epok: ślimaków, koralowców, jeżowców, gąbek i olbrzymich amonitów.


Następnie przechodzimy przez las tropikalny, z którego przez miliony lat, pod wpływem czynników biologicznych, geologicznych i geochemicznych, tworzył się węgiel brunatny. Jego dorodna bryła wyeksponowana została pośród innych skarbów natury skrytych w gablotach. Aż kusi, by ją dotknąć, wziąć w rękę odpryskujące odłamki, w efekcie… ubrudzić się niczym zawodowy górnik. Wyjątkowym eksponatem jest pochodzący z bełchatowskiej odkrywki skrzemieniały pień drzewa z epoki miocenu, czyli okresu, kiedy zaczął powstawać bełchatowski węgiel. 


Idąc dalej, stajemy oko w oko z mamutem włochatym :) Model szkieletu mamuta z pewnością przykuje uwagę każdego przedszkolaka, zwłaszcza, że w gablocie u jego „stóp” wyeksponowane są autentyczne fragmenty kości olbrzyma, które zostały znalezione podczas prac odkrywkowych. Z zainteresowaniem obejrzeliśmy również animację ukazującą to prehistoryczne zwierzę, wysłuchaliśmy ciekawostek dotyczących wyglądu, upodobań kulinarnych oraz przyczyn wyginięcia. Ekspozycję uzupełniają liczne plansze, które w graficzny sposób ukazują m. in. kolejne etapy zlodowaceń na terenie naszego kraju, ewolucję człowieka, jednocześnie pozwalają zrozumieć, jak długim procesem było powstawanie złóż węgla brunatnego.


Druga część ekspozycji pokazuje, w jaki sposób wydobywany jest węgiel brunatny. Można obejrzeć miniatury maszyn, film dokumentalny, a dla dzieci atrakcją będą przestrzenne puzzle ukazujące, na czym polega wydobywanie węgla metodą odkrywkową.


Tuż za „kopalnianą” częścią trafiamy do szatni górników, w której można przymierzyć mundur górniczy, a na głowę założyć charakterystyczną czapkę z pióropuszem bądź kask ochronny. Do kolejnej części prowadzi nas korytarz z licznymi monitorami i telefonicznymi słuchawkami rodem z PRL-u. Młody miał frajdę z „telefonowania”, my zaś z radością przenieśliśmy się w czasie i obejrzeliśmy archiwalne filmy ukazujące rozwój miasta na przestrzeni kilkudziesięciu lat działalności kopalni.
Na koniec wędrówki docieramy do elektrowni, gdzie dowiadujemy się, jak powstaje prąd. Dla dzieci przygotowana jest kolejna animacja, która w prosty sposób pozwala zwizualizować ten proces. 


Kolejnym pomysłowo zaaranżowanym miejscem jest „Szatnia fizyków”. Na drzwiach szafek znajdują się etykiety z nazwiskami najbardziej zasłużonych postaci, które przyczyniły się do rozwoju elektryczności. Wśród nich m. in. Alessandro Volta, Andre Marie Ampere, Georg Simon Ohm, Gustav Robert Kirchoff, James Prescott Joule, Thomas Edison. Po otwarciu szafek można wyczytać wiele ciekawostek na ich temat, obejrzeć zdjęcia, zobaczyć replikę żarówki Edisona, wysłuchać kolejnych nagrań z audioprzewodnika. Starsze osoby, zainteresowane zgłębieniem tematu, mogą wejść na stronę muzeum, gdzie znajdują się propozycje różnych doświadczeń wraz z dokładnym instruktażem, jak je przeprowadzić. 
Dalej już tylko doświadczanie, eksperymentowanie i zabawa. Urządziliśmy rodzinne zawody w ręcznym „wytwarzaniu prądu”, układaliśmy gigantyczne puzzle – klocki, transportowaliśmy węgiel na taśmie, rozwiązywaliśmy quizy.


Na zakończenie zwiedzania zobaczyć można olbrzymią realistyczną makietę przedstawiającą zrekultywowane tereny bełchatowskiej kopalni. Warto bowiem podkreślić, że niezwykle ważnym elementem działalności kopalni jest przywracanie wartości użytkowych i przyrodniczych zniszczonym terenom. Teren poeksploatacyjny z powodzeniem zwracany jest naturze, czego efekty już są zauważalne: sadzone są drzewa, powstają ścieżki rowerowe, uformowana została znana w rejonie, ale również i poza nim, Góra Kamieńsk. W przyszłości wyrobiska mają zamienić się w jeziora otoczone plażami – perspektywa naprawdę imponująca.

Podsumowując – Giganty Mocy to miejsce naprawdę warte polecenia. Byliśmy już w kilku interaktywnych muzeach, ale to zrobiło na nas zdecydowanie największe wrażenie. Ekspozycja jest spójna, bogata w eksponaty, pomysłowo zaaranżowana. Spora dawka wiedzy podana w formie przystępnej nawet dla najmłodszych oraz mnóstwo zadań aktywizujących, które z pewnością nie pozwolą się nudzić. Co ciekawe, dostępne są dwie formuły zwiedzania: dla dzieci i dorosłych. Plusem bez wątpienia jest brak tłumów znanych nam m. in. z Centrum Nauki Kopernik, dzięki czemu można swobodnie, bez pośpiechu korzystać ze wszystkich atrakcji.
Zwiedzanie zajmuje 1,5 – 2 godziny, a czas ten mija niepostrzeżenie szybko. Z całą pewnością jeszcze kiedyś tam wrócimy, chętnie skorzystamy też z organizowanych przez muzeum warsztatów.
Polecamy, zachęcamy :)