Strony

środa, 29 lipca 2020

Muzealne spotkania z historią


Zainteresowanie historią udało nam się zaszczepić naszemu dziecku dość wcześnie. Głównie dzięki wyjazdom i anegdotom opowiadanym przy okazji zwiedzania różnych miejsc i zabytków, a przede wszystkim za sprawą Wojtka – żołnierza bez munduru, którego postać zainicjowała rozmowy o wojnie. Potem, wykorzystując zaciekawienie tematem, sięgnęliśmy po wspaniałe książeczki z serii „Wojny dorosłych – historie dzieci”. Czytaliśmy, przeżywaliśmy, rozmawialiśmy… W tym roku, paradoksalnie dzięki pandemii, mieliśmy okazję uczestniczyć w fantastycznych lekcjach on-line prowadzonych przez pracowników Muzeum Powstania Warszawskiego, skierowanych do najmłodszych, choć i ja oglądałam je z olbrzymią ciekawością. Z czasem nieśmiało zaczęliśmy odwiedzać muzea: POLIN – Muzeum Historii Żydów Polskich, Muzeum Powstania Warszawskiego, Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku oraz ICHOT – Brama Poznania. Każda z tych placówek oferuje specjalne ścieżki zwiedzania dla rodzin z dziećmi. W niektórych można wypożyczyć audioprzewodniki oprowadzające po ekspozycjach oraz pobrać karty pracy z zadaniami do wykonania podczas zwiedzania, dzięki czemu dzieciaki poczują głód przygody i będą chłonąć wiedzę, znakomicie się przy tym bawiąc.

POLIN – Muzeum Historii Żydów Polskich

Miejsce szczególne na mapie Warszawy. Powstało „na gruzach” getta i dokumentuje 1000-letnią historię Żydów w naszym kraju. Planując zwiedzanie tego muzeum, wiedziałam, że nie możemy iść na żywioł, że warto najpierw w jakiś sposób zaciekawić młodego tematem. Na stronie internetowej placówki w zakładce „Zwiedzaj z dzieckiem” (KLIK) znalazłam sporo przydatnych materiałów. Z zamieszczonej tam rozmowy Sary i Kuby dowiedzieć się można, kim są Żydzi, skąd się wywodzą, jakimi językami się posługują, co to jest judaizm, czym jest koszerność, Tora, synagoga, szabat czy też święto Rosz-ha-Szana. Znajduje się tam też sporo kart pracy z zadaniami do wydrukowania i rozwiązania. Myślę, że jest to świetny wstęp do świadomego zwiedzania muzealnej ekspozycji.
W opisie skupię się na elementach szczególnie interesujących dla dzieci, bo generalnie o muzeum można by pisać bez końca...

Zwiedzanie zaczynamy od wysłuchania legendy wyjaśniającej okoliczności pojawienia się Żydów na terenie naszego kraju i objaśniającej znaczenie słowa POLIN. Jesteśmy otoczeni lasem wyświetlanym na panelach multimedialnych, w tle słychać szum drzew i śpiew ptaków. To początek naszej podróży w czasie. 


Następnie audioprzewodnik kieruje nas na sale ekspozycyjne. Oszołomieni przepychem wnętrz, łapczywie rejestrujemy całą przestrzeń wzrokiem (i oczywiście aparatem😉), a po chwili dajemy się wciągnąć w podróż w czasie. Przyglądamy się imponującej makiecie Krakowa i pobliskiego Kazimierza. To tam kiedyś znajdowało się centrum żydowskiego życia, kwitła kultura, nastąpił rozwój drukarstwa. 


A skoro o drukarstwie mowa, animator zaprasza nas do zabawy. Tłumaczy, jak obsłużyć prasę drukarską i zachęca do zrobienia pamiątkowych odbitek, co też z zaangażowaniem czynimy. Dowiadujemy się, że pierwsze polskie drukarnie w XVI wieku prowadzili właśnie Żydzi. Mamy również okazję zaprojektować własne monety i zamieścić na nich swoje imiona w języku hebrajskim.


Idąc dalej, trafiamy w samo centrum żydowskiego miasteczka. Dzięki wspaniałej aranżacji przestrzeni, połączonej z multimedialną oprawą, przez chwilę możemy poczuć jego klimat i poobserwować codzienne życie mieszkańców. Słychać nawoływania handlarzy na rynku i gwar dochodzący z karczmy - to głównie w tych miejscach w dawnych czasach koncentrowało się życie, tu dobijano targów, zaciągano i spłacano pożyczki, plotkowano i wymieniano się wiadomościami z szerokiego świata. Chwilkę spędzamy przy straganie, wczytując się w ciekawostki na temat koszerności i magicznego działania czosnku, po czym ruszamy dalej.


Jak wiadomo, istotnym elementem kultury żydowskiej jest religia. W jednej z sal zrekonstruowane zostały elementy synagogi. Na szczególną uwagę w tej galerii zasługuje unikatowa na skalę światową barwna rekonstrukcja sklepienia drewnianej świątyni w Gwoźdźcu. Nie sposób w zachwycie nie podnieść głowy, zwłaszcza że wśród wielu zdobień można odnaleźć liczne zwierzęta, którym tradycja żydowska przypisywała symboliczne znaczenia.

Czas biegnie, a my docieramy do czasów zaborów, kiedy to sytuacja Żydów radykalnie się zmienia. Monumentalne obrazy przedstawiające zaborców troszkę nas przytłaczają (być może takie było zamierzenie), niemniej zatrzymujemy się tu na chwilkę, by zasiąść na opustoszałym królewskim tronie. Moje wyrośnięte jak na swój wiek dziecię niemal ginie w tym olbrzymim monarszym fotelu.

Aby lepiej poznać losy ludności żydowskiej pod zaborami, ruszamy dalej. Trafiamy na dworzec kolejowy. Tutaj młody wciela się w rolę pracownika kasy biletowej i na stylizowanych, pożółkłych blankietach z czasów carskiej Rosji przystawia pieczęcie.

Bardzo duże wrażenie robi na nas rekonstrukcja żydowskiej uliczki z okresu dwudziestolecia międzywojennego. Podziwiamy szyldy, witryny sklepowe, na chwilkę przystajemy przy słupie ogłoszeniowym, zaglądamy do bram, za którymi skrywają się kino, klub i kawiarnia. Próbujemy tańczyć tango po śladach na podłodze w rytm dźwięków płynących z gramofonu. Na antresoli z zainteresowaniem oglądamy ekspozycję poświęconą życiu dzieci na początku XX wieku: liczne zdjęcia, dawne zabawy (w tym rozrysowane na podłodze klasy zachęcające do skakania) oraz szkoła z klimatycznymi starymi ławkami.


Dalszą część ekspozycji, dotyczącą zagłady, oglądamy wybiórczo, tłumacząc najistotniejsze fakty. Pomijamy najbardziej drastyczne fragmenty, na nie z pewnością przyjdzie jeszcze czas. Bo do POLIN z pewnością jeszcze wrócimy – Was również zachęcamy!

Muzeum Powstania Warszawskiego

Zwiedzanie zaczynamy od Sali Małego Powstańca – miejsca stworzonego z myślą o najmłodszych gościach muzeum. Tuż przy wejściu naszą uwagę przykuwa wierna kopia pomnika stojącego na murach warszawskiej starówki. Ten mały chłopiec w za dużych butach i hełmie na głowie jest symbolem najmłodszych uczestników powstania warszawskiego, którym wojna brutalnie odebrała dzieciństwo, poczucie beztroski i bezpieczeństwa, a często również bliskich i… życie. 


Warto chwycić znajdującą się tuż przy wejściu słuchawkę i wysłuchać opowieści kilkuletniego chłopca o realiach życia w czasie wojny. O ukrywaniu się w piwnicach, spadających bombach, obawach o życie własne i bliskich, o nadziei i marzeniach jakże odległych od tych, które miewamy dzisiaj. 

W sali zgromadzone zostały również zabawki z okresu okupacji: misie, lalki, konie na biegunach, drewniane kolejki, czołgi, liczne samoloty zawieszone pod sufitem, przedruki przedwojennych książek oraz gry.

Z lekcji muzealnej wiemy, że muzeum posiada w swych zbiorach pierwowzór niezwykle popularnej obecnie gry planszowej „Farmer”. „Hodowla zwierzątek”, bo tak brzmiał oryginalny tytuł gry, została stworzona właśnie w okresie okupacji przez wybitnego matematyka, wykładowcę Uniwersytetu Warszawskiego – profesora Karola Borsuka. W klejeniu poszczególnych elementów, w tym dwunastościennych kości, pomagała mu żona. Gra szybko zyskała popularność, jednak w wyniku działań wojennych „wyprodukowane” egzemplarze zaginęły i o grze zapomniano. Dopiero wiele lat po wojnie okazało się, że jeden egzemplarz zachował się u przyjaciół rodziny w Pruszkowie. Co prawda brakowało w nim instrukcji, jednak dzięki staraniom pani Borsuk na 90-lecie jej urodzin i 15-lecie śmierci profesora gra została odtworzona, a odnaleziony prototyp jest muzealną perełką.

W Sali Małego Powstańca przysiadamy też na chwilę w kąciku poświęconym Harcerskiej Poczcie Polowej. Dzieci mogą wcielić się w postać harcerskiego listonosza i stemplować kartki powstańczymi pieczęciami, można wrzucić je do skrzynki bądź zabrać na pamiątkę. W tle cały czas rozbrzmiewają powstańcze piosenki.


Naszą uwagę zwracają również teatralne kukiełki. Okazuje się, że nawet wśród toczących się walk artyści starali się wypełniać swoją misję. W drugiej połowie sierpnia 1944 roku na Powiślu powstał teatrzyk „Kukiełki pod barykadą”. Aktorzy przygotowywali przedstawienia kukiełkowe, których treść dotyczyła walki z Niemcami. Przedstawienia wystawiali na skwerach, podwórkach i w bramach na Powiślu. Z pewnością była to namiastka rozrywki i radości w tych arcytrudnych czasach.

Sala Małego Powstańca tylko rozbudziła naszą ciekawość. Od pani animator pobieramy karty pracy, które pozwolą nam obrać „dziecięcą” ścieżkę zwiedzania i wyłowić z masy eksponatów i informacji to, co najważniejsze i zrozumiałe dla 8-latka. Dla dzieci dużą frajdę stanowi zrywanie kartek z kalendarza. Niejako wyznaczają one trasę zwiedzania i zawierają szczegółowe informacje na temat tego, co się działo w kolejnych dniach powstania. Solidna dawka wiedzy raczej dla dorosłych. 

Pierwszą rzeczą, na którą zwracamy uwagę, jest ogromny monument z symbolem Polski Walczącej. Przykładając ucho do znajdujących się w nim dziur po kulach, słyszymy odgłosy powstańczej Warszawy oraz rytm bijącego serca. „Serce” Warszawy bije dla tych, którzy walczyli: poległych i tych, którzy przeżyli. Jest symbolem pamięci i hołdu dla powstania i jego uczestników.


Cofamy się w czasie do 1944 roku. Idąc dalej, mijamy niemiecki bunkier zdobyty przez powstańców. Śmiało można zajrzeć do środka. Z pobliskiego pomieszczenia słychać huk jakichś maszyn. Okazuje się, że znaleźliśmy się w konspiracyjnej drukarni. Oglądamy z bliska maszyny drukarskie, na których powielano powstańcze biuletyny oraz prasę. Na pamiątkę otrzymujemy wydruk odezwy powstańców do ludności cywilnej Warszawy z 2 sierpnia 1944 r. W jednej z gablot dostrzegamy ośmieszające Niemców satyryczne obrazki oraz pierwsze wydanie „Kamieni na szaniec”, które ukazało się jeszcze podczas okupacji. Tuż obok znajduje się stara maszyna do pisania, która – jak dowiedzieliśmy się całkiem niedawno – została przekazania muzeum przez Papcia Chmiela, autora słynnych komiksów o Tytusie, Romku i A’Tomku, świadka i uczestnika powstańczego zrywu. 


Ciekawym eksponatem jest motocykl BMW R-12, którym w czasie okupacji przemieszczali się żołnierze Wehrmachtu. Naszą uwagę przykuwają biało – czerwone opaski powstańcze, na wielu z nich widać ślady brudu i krwi. 


Zadzieramy głowy – nad nami wisi zegar, jego wskazówki zatrzymane zostały na godzinie 17. Świetna okazja do wytłumaczenia dzieciom, że to tzw. godzina „W”, o której rozpoczęło się powstanie.

Następnie udajemy się do kina, by obejrzeć film „Miasto ruin”. Film, wykonany w technologii 3d, przenosi nas do roku 1945. Lecimy nad zburzoną Warszawą, próbując rozpoznać chociaż jedno znajome nam miejsce. Bezskutecznie. Niezwykle wstrząsająca kilkuminutowa produkcja, w której nie pada żadne słowo, a sam obraz porusza dogłębnie. Warszawa praktycznie przestała istnieć. Przerażają również zamieszczone pod koniec filmu liczby: we wrześniu 1939 roku Warszawa miała 1,3 mln mieszkańców, zaś pod koniec wojny w jej ruinach przebywało około 1000 osób. Chwilkę zatrzymujemy się jeszcze pod Liberatorem – repliką samolotu alianckiego, który po dokonaniu zrzutu nad walczącą Warszawą został zestrzelony w okolicach Bochni. Przyglądamy się zawartości zrzutów, budując w głowach coraz bardziej kompletny obraz wojennej rzeczywistości. 


Kroczymy dalej wyznaczoną ścieżką zwiedzania i dochodzimy do kanałów. Wchodzimy do nich nieśmiało: pochylamy głowy, jest wąsko, ciemno, ale czysto i sucho, słychać jedynie odgłosy sączącej się wody. Przeciskamy się po omacku i próbujemy wyobrazić sobie sytuację powstańców, którzy przemieszczali się tunelami pod miastem, brodząc w wodzie i nieczystościach. Nierzadko zdarzało się, że byli zaskakiwani przez Niemców czyhających przy włazach z psami i bronią. Intuicyjnie przyspieszamy, by jak najszybciej znaleźć się na zewnątrz. 

Szukając rozwiązania zagadki, kim byli Zawiszacy, trafiamy do pomieszczenia poświęconego poczcie harcerskiej. Nieco już zmęczeni siadamy przed ekranem i wsłuchujemy się w czytane przez lektora wspomnienia harcerzy roznoszących powstańczą korespondencję. Potem oglądamy kartki i listy zamieszczone w gablotach. Są krótkie – wręcz telegraficzne (mogły zawierać maksymalnie 25 słów), ocenzurowane (ze względów bezpieczeństwa), ale wszystkie bez wyjątku pełne miłości, troski i niepokoju o bliskich.


Mimo iż w muzeum spędziliśmy kilka godzin, to i tak towarzyszy nam poczucie niedosytu. Ekspozycja jest tak obszerna, że nie sposób ogarnąć ją całościowo. Z pewnością będziemy wracać. Jednocześnie odczuwamy satysfakcję, że odbyliśmy tę wyjątkową lekcję i poznaliśmy kawałek jakże istotnej dla naszego kraju historii.

Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku

Miejsce to odwiedziliśmy w czasie pandemii. Przywitała nas olbrzymia kolejka wijąca się przed oryginalną bryłą muzeum. Niestety, z powodu obostrzeń sanitarnych nie mogliśmy skorzystać z audioprzewodników. Zbyt późno też zorientowałam się, że aplikację ułatwiającą zwiedzanie można zainstalować na swoim telefonie, jednak brak zasięgu w podziemiach skutecznie nam to uniemożliwił. Mimo wszystko z olbrzymią ciekawością rozpoczęliśmy zwiedzanie.

Zaczynamy od wystawy dla dzieci zatytułowanej „Podróż w czasie. Historia pewnej rodziny 1939 – 1945”. Najpierw wchodzimy do sali lekcyjnej – jest pierwszy września, ale tym razem dzieci nie rozpoczną nowego roku szkolnego, budzą się w nowej tragicznej rzeczywistości. Następnie wchodzimy do mieszkania zwykłej warszawskiej rodziny. Po wystawie oprowadzają nas głosy najmłodszych domowników, którzy opowiadają o tym, co się wydarzyło. W kolejnych salach ukazane jest to samo pomieszczenie w trzech różnych okresach: we wrześniu 1939 roku, czyli kilka dni po wybuchu wojny; w marcu 1943 roku w czasie niemieckiej okupacji oraz w maju 1945 roku tuż po wyzwoleniu. Widzimy, jak zmienia się mieszkanie oraz życie jego mieszkańców. Mamy okazję podejrzeć przez okno, jak wyglądały warszawskie ulice. Zmieniający się wystrój wnętrz sprzyja rozmowom o wojennych realiach, zdecydowanie przemawia do dziecięcej wyobraźni, zwłaszcza zniszczona wskutek bombardowań ściana w ostatnim pomieszczeniu czy też zabite deskami okna.


Dalsza – „dorosła” część wystawy przedstawia przebieg wojny, poczynając od przyczyn jej wybuchu, okupację, aż do wyzwolenia. Co ciekawe, twórcy nie ograniczyli się tylko do dziejów Polski, ale ukazali również losy innych krajów, uświadamiając, jak wielki to był konflikt. 


Na nas największe wrażenie robią realistyczne rekonstrukcje ulic. Pojawiają się one dwukrotnie niczym klamra spinająca wojenną ekspozycję. Najpierw spacerujemy zwyczajną przedwojenną uliczką. Zapada zmrok, nad sklepami w oknach mieszkań zaczynają zapalać się światła, uwagę przyciągają witryny sklepowe oraz stojak z przedwojennymi gazetami. Zdecydowanie można poczuć klimat dawnych czasów.


Po przejściu kolejnych tematycznych sal trafiamy na uliczkę raz jeszcze, jednak tym razem jesteśmy świadkami olbrzymich zniszczeń i wszechobecnego gruzu. Klimat grozy potęguje czołg stojący pośród szkieletów domów – scenografia porusza bardzo. 


Idąc dalej, zaglądamy do piwnic, w których ludzie starali się znaleźć schronienie i w których organizowali sobie namiastkę domu. W jednej z sal zatrzymujemy się przy wagonie bydlęcym, tłumacząc, że takimi wagonami hitlerowcy wywozili więźniów do obozów koncentracyjnych.


Powoli kończymy naszą podróż w czasie… Co prawda skupiliśmy się tylko na najistotniejszych faktach, ale z pewnością była to poruszająca i cenna lekcja. Dorośli bez wątpienia mogą wynieść z wizyty w muzeum dużo więcej, bowiem ekspozycja Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku uznawana jest za jedną z największych wystaw historycznych na świecie.

Muzealne refleksje


Odpowiedź na pytanie, czy warto chodzić do muzeów z dziećmi, jest dla mnie oczywista. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości, choć wiem, że wiele osób tego unika, twierdząc, że nie są to miejsca atrakcyjne dla najmłodszych, że przecież wielu rzeczy nie zrozumieją... 
Jestem jednak przekonana, że nawet małe dzieci wyniosą z lekcji historii w takiej formie wiele wrażeń oraz informacji. Owszem, zwiedzanie z dziećmi wygląda inaczej. Trzeba im pomóc zrozumieć pewne kwestie, odwoływać się do rzeczy już im znanych, dostosować rozmowy i opowieści do ich skromnych doświadczeń. A to już rola rodzica. My czerpiemy z tego frajdę – ba, często sami się czegoś nowego ucząc. Niejednokrotnie przekonaliśmy się, że warto, zwłaszcza gdy w głowie naszego „małego” człowieka pojawiały się mądre refleksje i mnożyły się coraz bardziej dociekliwe pytania. Ta fragmentaryczna wiedza wynoszona z muzeów przypomina mi puzzle, które – zbierane krok po kroku – ułożą się kiedyś w wartościową całość.

Warto też zaznaczyć, że współczesne muzea (w większości!) są fantastycznie przystosowane do zwiedzania z dziećmi, dlatego warto z ich oferty korzystać. Nie są to już miejsca, jakie pamiętamy z naszego dzieciństwa, w których eksponaty schowane są za szybą, a karcący wzrok pilnujących odstrasza. Twórcy wystaw stawiają na interakcję, elementy multimedialne i audiowizualne, a animatorzy zachęcają do aktywnego zwiedzania. Co prawda większości eksponatów wciąż nie można dotykać, ale wśród nich pojawiają się również te „dotykalne”, które służą właśnie bezpośredniej eksploracji i mają w sobie element edukacyjny, atrakcyjny również dla najmłodszych.

A jakie są Wasze doświadczenia? Które muzea polecacie? Które odradzacie? Bardzo jestem ciekawa wszelkich opinii.

wtorek, 21 lipca 2020

Edukacja ekonomiczna, czyli wizyta w Centrum Pieniądza NBP




Warszawa, jak na stolicę przystało, obfituje w liczne atrakcje turystyczne. Nasz grafik tygodniowych „urbanistycznych” wakacji był bardzo napięty i z pewnością nie pozwalał na nudę. Mimo to nie wszystko udało nam się zrealizować. Paradoksalnie to dobrze. Lubię to turystyczne poczucie niedosytu, które zachęca do ponownego odwiedzenia danego miejsca. Lubię wybiórczo dreptać po ścieżkach, które już wcześniej zrobiły na mnie wrażenie i zapisały się we wspomnieniach. Chętnie też wkraczam na nowe, jeszcze nieznane, odkrywając miejsca mniej popularne, które nieoczekiwanie stają się hitem naszych rodzinnych wojaży. Bez wątpienia takim miejscem w stolicy jest Centrum Pieniądza Narodowego Banku Polskiego, które – najprościej rzecz ujmując – odwiedzić trzeba koniecznie! Trudno bowiem wyobrazić sobie atrakcyjniejszą lekcję ekonomii niż wizyta w tej placówce.

Co ciekawe (i raczej niecodzienne w polskiej rzeczywistości) wstęp do Centrum Pieniądza jest zupełnie darmowy. Przy wejściu przechodzimy iście „lotniskową” kontrolę bezpieczeństwa i po prześwietleniu wszelkich torebek/plecaków oraz oczywiście nas samych możemy zacząć przygodę. Na wstępie otrzymujemy tabliczki z zadaniami do wykonania. Każda poprawna odpowiedź da nam kolejną cyfrę kodu, który na końcu zwiedzania umożliwi otwarcie sejfu z niespodziankami. Warto podkreślić, że tabliczki różnią się stopniem trudności i przydzielane są stosownie do wieku posiadanego na stanie dziecka😉.

Już pierwsza sala robi na zwiedzających duże wrażenie. Na otaczających nas multimedialnych ścianach zaczynają pojawiać się złote monety. Z każdą chwilą spada ich coraz więcej i więcej, można odnieść wrażenie, że za chwilę zostaniemy nimi zasypani. Poinstruowani przez animatora robimy krok do przodu, wyciągając ku nim ręce i… czar pryska – wirtualne bogactwo znika. Jak to w życiu, wszak pieniądze z nieba nie spadają. Wizualizacja przywołuje w naszych głowach również inne powiedzenie: „Łatwo przyszło, łatwo poszło”. Prosta myśl, którą z pewnością warto zakotwiczyć w głowach najmłodszych, rozmawiając z nimi o wartości pracy i pieniądza.

Następna sala niczym wehikuł czasu zabiera nas w podróż od czasów antycznych do współczesności. Krok po kroku poznajemy historię pieniądza – od jego narodzin, poprzez zmieniające się na przestrzeni wieków formy płatnicze. 


Dowiadujemy się, że w kulturach pierwotnych pojęcie pieniądza właściwie nie istniało. Początkowo wymieniano po prostu towar za towar, był to tzw. barter. W różnych częściach świata jako środki płatnicze wykorzystywano m. in. futra, skóry, sól, zboże, bydło, różne narzędzia, tkaniny bądź żywność. Były to tzw. płacidła. Dopiero z czasem zorientowano się, że taka wymiana ma istotne wady, jest nie tylko uciążliwa, ale i niesprawiedliwa, bowiem wartość wymienianych produktów była zróżnicowana. Dlatego też, wraz z rozwojem cywilizacyjnym i gospodarczym, ludzie zaczęli poszukiwać doskonalszych środków płatniczych. Zaczęli wykorzystywać żelazo i miedź oraz metale szlachetne (złoto, srebro, platyna), początkowo w formie nieobrobionych bryłek, niczym nieprzypominających dzisiejszych monet. Oczywiście nikt nie kontrolował ich wagi i jakości metalu. Dlatego z czasem zaczęto stemplować kruszce (np. herbem władcy), by utrwalić ich pochodzenie. Miała to być również gwarancja, że zostały odlane z niezafałszowanego kruszcu i że mają odpowiednią wagę, a co za tym idzie – wartość. To te „monety” stały się pierwowzorem współczesnego pieniądza.

W tym miejscu warto podkreślić, że nie jest to typowo muzealna ekspozycja. Centrum niejako wymusza na zwiedzającym aktywność, gwarantując tym samym dobrą zabawę. Aby poznać jak najwięcej ciekawostek, raz po raz „nurkujemy” w multimedialnych „studzienkach”, podglądamy przez lupę monetarne eksponaty, próbujemy podnieść ważącą blisko 20 kilogramów szwedzką monetę płytową wykonaną z miedzi. Dzięki grze wykorzystującej technologię Kinect poznajemy najbardziej popularne banknoty z różnych krajów świata. 


Dawka wiedzy jest tak duża, że nie sposób przyswoić jej w całości, zwłaszcza że to dopiero początek wystawy i kolejne atrakcje przed nami. Jedną z nich jest wspaniale zaaranżowana ulica Bankowa. Przenosi nas do XIX i XX wieku, czyli czasów, kiedy rodziła się polska bankowość i rozwijały instytucje finansowe. 


Pośrodku uliczki znajduje się kolejna ciekawa gra dla dzieci, które najpierw łowią rybki, dające im wirtualne pieniądze, a na koniec rozgrywki mogą je samodzielnie rozdysponować. Mają możliwość (oczywiście wirtualnie!) zakupić wymarzoną zabawkę, co – jak łatwo się domyślić – stanowi dla dzieci najbardziej kuszącą opcję i zwykle wybierają ją z automatu, opłacić kurs nauki języków obcych, wrzucić do skarbonki bądź zainwestować, licząc na pomnożenie funduszy w przyszłości. Po wybraniu każdej z opcji pojawiają się ciekawe komentarze, skłaniają do przeanalizowania wszystkich wariantów i do refleksji, który wybór faktycznie jest najbardziej korzystny. Czy warto myśleć długofalowo, czy lepiej jednak cieszyć się chwilą?

Ciekawym – klimatycznym pomieszczeniem jest też gabinet numizmatyka. Przytłumione światło, ciężkie drewniane meble, stary zegar i wielki fotel za biurkiem, w którym wręcz trzeba zasiąść, by zgłębić tajniki numizmatycznej profesji. Oczywiście umożliwiają nam to dyskretnie wkomponowane w biurko multimedialne ekrany, imitujące starą księgę. Tuż przy gabinecie wyeksponowano w gablotach najcenniejsze monety ze zbiorów Narodowego Banku Polskiego.


My schodzimy jednak na dół - do skarbca. Wielkie masywne drzwi, dokładnie takie jak w filmach, zachęcają do wejścia do środka. Kuszą też, by troszkę przy nich pomanipulować, pokręcić korbką i sprawdzić, jak działają mechanizmy zabezpieczające, co oczywiście nasze dziecko z wrodzoną sobie ciekawością i energią natychmiast uskutecznia. Dzieci mogą również zagrać w grę polegającą na znalezieniu odpowiedniego klucza otwierającego sejf. Wreszcie wchodzimy do środka. Otaczają nas setki skrytek bankowych, zaś na środku wyeksponowana jest sztabka złota. Można ją dotknąć, spróbować podnieść, co wcale nie jest takie proste, gdyż waży 12 kilogramów, a warta jest (bagatela!) 2,5 miliona złotych😉. Dłuższą chwilę poświęcamy również na obejrzenie monet z wytłoczonym wizerunkiem zwierząt, wszak brakuje nam jeszcze kilku cyfr do tajnego kodu, a jedno z zadań odnosi się właśnie do tej części ekspozycji. 


Tuż obok mamy możliwość zobaczyć, jak wygląda magiczny milion w banknotach dziesięciozłotowych, oglądamy konwoje pieniężne, zaglądamy do opancerzonego samochodu - zdecydowanie czujemy się wciągnięci w zabawę. 
Już jesteśmy usatysfakcjonowani wizytą w tym miejscu, ale tabliczka z zadaniami sugeruje, że to jeszcze nie koniec przygody. Idziemy więc dalej…

Rozsuwają się drzwi i wkraczamy na giełdę papierów wartościowych. Na wszechobecnych ekranach pojawiają się notowania giełdowe, można również zadzwonić oryginalnym dzwonem z warszawskiej giełdy i narobić masę hałasu😉.


Zwiedzanie kończymy w „Laboratorium autentyczności”. W tym miejscu poznajemy metody zabezpieczania banknotów przed fałszerstwem. Możemy też sprawdzić własne pieniądze pod kątem autentyczności; dowiedzieć się, co można zrobić z uszkodzonymi banknotami. Oczywiście teorii towarzyszą wszechobecne gry i quizzy. W tej sali dowiadujemy się również, jak tworzy się i produkuje pieniądze – od projektu, po matrycę i finalny wydruk. W wysuwanych gablotach podejrzeć można pieniądze, które nigdy nie weszły do obiegu lub wzory takich, które brały udział w konkursach graficznych na projekt danego nominału. 


Kończąc zwiedzanie, można wydrukować sobie na pamiątkę bilety  z własnym imieniem i nazwiskiem, hojnie obdarowaliśmy nimi sporą część rodzinki😉.

Podsumowując, na wyprawę do Centrum Pieniądza NBP przeznaczyć należy naprawdę sporo czasu, zwłaszcza jeśli chcemy dokładnie zapoznać się ze wszystkimi informacjami. Śmiem nawet twierdzić, że nie da się dokładnie prześledzić i przyswoić wszystkiego podczas jednej wizyty, naturalnie nasza percepcja ma swoje granice. 
Nas to miejsce zaskoczyło oraz zachwyciło i nie chodzi mi tutaj tylko i wyłącznie o multimedialną stronę (choć ta zrobiona jest po mistrzowsku i jest atrakcją przede wszystkim dla dzieci), ale również o przepiękną aranżację całej przestrzeni, zaangażowanie animatorów oraz fantastycznie zrealizowaną koncepcję nauki poprzez zabawę. Wystawa zachęca do aktywności, zatem nie sposób się nudzić.

Gorąco polecamy!