Strony

piątek, 13 sierpnia 2021

Na tatrzańskim szlaku cz. II - Dolina Pięciu Stawów Polskich

Dziś zabieramy Was w jedno z najpiękniejszych miejsc w polskich Tatrach, czyli do Doliny Pięciu Stawów, a następnie przez Świstówkę Roztocką do Morskiego Oka. Przejście tej trasy zajęło nam niemal cały dzień i „troszkę” nas wymęczyło, jednak cudowne widoki wynagrodziły wszelkie trudy i mocno zakotwiczyły się w naszych głowach i serduchach. Z całą pewnością będziemy tam wracać, a póki co utrwalamy wspomnienia i zachęcamy Was do wspólnej (wirtualnej) wędrówki.

Naszą przygodę rozpoczynamy około godz. 6:30. Mimo wczesnej pory parking przy Palenicy Białczańskiej jest już niemal pełny. W miarę sprawnie kupujemy jednak bilety wstępu do Tatrzańskiego Parku Narodowego, przybijamy pamiątkowe pieczątki i żwawym krokiem startujemy. Początkowo maszerujemy asfaltową drogą prowadzącą do Morskiego Oka. Jest tłoczno i gwarno, co zapewne będzie się nasilać z każdą kolejną godziną. Dojście do Wodogrzmotów Mickiewicza (ok. 3 km) zajmuje nam pół godziny. Tu robimy dosłownie kilkuminutowy postój przy wodospadzie, po czym mijamy huczące kaskady i zgodnie z kierunkowskazem skręcamy w prawo na zielony szlak prowadzący przez Dolinę Roztoki do Doliny Pięciu Stawów.

Tu już nie ma tłumów, można w pełni delektować się spokojem, pięknymi widokami, odgłosami natury i wspólnym czasem. Początkowo kamienny szlak pnie się dość ostro w górę, wywołując niemałą zadyszkę i chwilowe zwątpienie w nasze kondycyjne moce😏. Na szczęście po kilkunastu minutach szlak łagodnieje, co pozwala złapać oddech i dalsza wędrówka jest już bardzo przyjemna. Co jakiś czas ścieżka krzyżuje się z potokiem Roztoki. Przejście przez niego umożliwiają malownicze, drewniane mostki. Już przy pierwszym z nich zbaczamy nieco z trasy, by choć na chwilę zanurzyć dłonie w nurcie wody, która – jak na górski potok przystało – jest zimna i krystalicznie czysta.

Staramy się chłonąć wszystko, co nas otacza. Przy ciekawym świata dziecku nie jest to trudne. Dzięki czujności Młodego udaje nam się namierzyć dzięcioła i sójkę. Naszą uwagę przykuwają również malownicze, „przyklejone” do drzew huby, poustawiane w kilku miejscach kamienne piramidki oraz liczne połamane drzewa. 

Ponad nimi wyłaniają się górskie szczyty, a wśród nich Turnia nad Szczotami. Podhalańskie legendy głoszą, że w jej zboczach ukryte zostały skarby rozbójników.
Idziemy dalej... Ta część trasy nie jest zbyt wymagająca i nawet, gdy przez moment szlak pnie się lekko w górę, to po chwili następuje wypłaszczenie umożliwiające złapanie oddechu.

Po przejściu ok. 3 km od Wodogrzmotów, dochodzimy do niewielkiej polanki zwanej Nową Roztoką. Znajduje się tutaj drewniany szałas, który obecnie nie pełni już swojej pierwotnej, pasterskiej funkcji, ale jest idealnym miejscem do odpoczynku, a w przypadku załamania pogody może służyć turystom jako schronienie. Stąd też mamy idealny widok na grań Wołoszyna. Warto dodać, że masyw ten jest ostoją tatrzańskich zwierząt: kozic, świstaków i niedźwiedzi. Na jego zboczach znajdują się ponoć liczne niedźwiedzie gawry.

Po krótkim odpoczynku ruszamy dalej. Szlak łagodnie nabiera wysokości. W pewnym momencie – ku naszemu zdziwieniu – szum drzew i potoku zostaje zagłuszony warkotem quada i traktora. Zaskoczeni ustępujemy miejsca na szlaku i przepuszczamy pojazdy, które – jak się okazuje – dostarczają towar do schroniska, a właściwie do stacji kolejki towarowej, która znajduje się już nieopodal nas. Przyznać muszę, że ten ekstremalny wjazd po kamiennych stromych stopniach z pełnym obciążeniem wymaga od kierowców nie lada umiejętności.

Wkrótce docieramy do skrzyżowania dwóch szlaków. Możemy skręcić w lewo na czarny szlak, prowadzący bezpośrednio do schroniska (jest to opcja krótsza), albo kontynuować wędrówkę szlakiem zielonym – dłuższym, ale prowadzącym do wodospadu Wielka Siklawa. Zgodnie wybieramy opcję drugą. Co istotne, zimą ten szlak jest zamknięty ze względu na duże zagrożenie lawinowe. Podejście staje się coraz bardziej strome i męczące. Idziemy wśród kosówki po dość wyczerpujących kamiennych stopniach, od czasu do czasu przysiadając w celu uspokojenia oddechu. Trudno oderwać wzrok od rozpościerających się po prawej stronie szczytów.
 

W końcu dochodzimy do Siklawy. Jej widok, nagle wyłaniający się zza skalnego zakrętu, naprawdę robi duże wrażenie. Siklawa bowiem to najwyższy wodospad w Polsce, ma wysokość ok. 65-70 m. Tworzą go dwie, a okresowo nawet trzy strugi mocno spienionej wody, które z ogromną siłą i hukiem uderzają o skały, rozpraszając dookoła tysiące drobnych kropel, tworzących orzeźwiającą w upalne dni mgiełkę. 

U podnóża wodospadu natura porozrzucała liczne głazy – to wręcz idealne miejsce na dłuższy postój. Siadamy na jednym z nich, odpoczywamy i podziwiamy – jest pięknie, a to dopiero początek oszałamiających widoków! Dolina Pięciu Stawów czai się już za rogiem… 😏

Kontynuujemy zatem naszą wędrówkę i wspinamy się po skalnych, wyślizganych przez lodowiec płytach. W tym miejscu należy zachować szczególną ostrożność, bo bardzo łatwo można stracić przyczepność. Dzieci z pewnością będą wymagały wsparcia dorosłych. Po naszej prawej stronie cały czas podziwiać możemy Wielką Siklawę, z tej perspektywy można uchwycić naprawdę piękne kadry – bez tłumów turystów w tle😏. Po kilku minutach z niemałym wysiłkiem pokonujemy próg ściany stawiarskiej, która w naturalny sposób odgradza Dolinę Pięciu Stawów od Doliny Roztoki. Widoki zapierają dech w piersiach. To prawda, że natura jest najlepszym malarzem. Przed nami tafla Wielkiego Stawu Polskiego. Jest to najgłębsze i drugie co do wielkości jezioro w Tatrach – zaraz po Morskim Oku. Choć zdarzają się też opinie, że pomiary Morskiego Oka były dokonywane przy nienaturalnie wysokim poziomie wód i mogą być niewiarygodne. Tak czy owak, żaden pomiar ani dane statystyczne nie odbiorą uroku temu miejscu.

Za Wielkim Stawem znajdują się jeszcze dwa jeziora: Czarny Staw Polski oraz Zadni Staw, jednak nie da się ich dostrzec z tej perspektywy. Aby dotrzeć do schroniska, skręcamy w lewo. Według drogowskazu zostało nam 10 minut. Idziemy pośród kosodrzewiny, mijając po drodze Mały Staw, przy którym mieści się klimatyczna drewniana strażnicówka Tatrzańskiego Parku Narodowego. W przeszłości pełniła ona rolę schroniska. 

Dalej ścieżka prowadzi wzdłuż brzegu Przedniego Stawu Polskiego, na krańcu którego widać już charakterystyczny kamienno-drewniany budynek Schroniska PTTK, zwanego potocznie „Piątką”. Zostało ono wybudowane w 1954 roku i jest najwyżej położonym schroniskiem w Polsce; jedynym w Tatrach, do którego nie prowadzi żadna droga przejezdna dla samochodów. 

To szczególne położenie oraz malownicze widoki dookoła tworzą niesamowitą aurę tego miejsca. Warto tam wstąpić chociażby na słynną szarlotkę oraz krótki odpoczynek przed dalszą podróżą. Mnie osobiście marzy się nocleg w tym niezwykłym miejscu. Podziwianie zachodu i wschodu słońca, nocnego rozgwieżdżonego nieba, spacer w ciszy niezmąconej gwarem turystów - to musi być coś wyjątkowego! Tym razem spędzamy tu jednak tylko chwilkę, przybijamy pieczątki i ruszamy dalej. Do wyboru mamy kilka opcji. Najprostsza to droga powrotna przez Dolinę Roztoki do Wodogrzmotów – tym razem dla odmiany można zejść czarnym szlakiem, pomijając Siklawę. Jeśli jednak czujecie się na siłach, zachęcamy pójść dalej w kierunku Morskiego Oka szlakiem przez Świstówkę Roztocką lub Szpiglasową Przełęcz. Ta ostatnia opcja jest zdecydowanie najtrudniejsza, na trasie pojawiają się łańcuchy i liczne ekspozycje. Ze względu bezpieczeństwa świadomie wybieramy trasę przez Świstówkę. Jak się później okazało, była to słuszna decyzja. 
Spod schroniska podążamy niebieskim szlakiem i maszerujemy kamiennym, wąskim chodnikiem wzdłuż stawu. Początkowo trasa jest płaska, jednak stosunkowo szybko nabieramy wysokości. 

W tym miejscu, zupełnie niespodziewanie, pojawia się pierwszy (i właściwie jedyny) kryzysowy moment w naszej wyprawie. Po lewej stronie mamy przepiękną panoramę Tatr Wysokich, jednak strome zbocza ścieżki, po której właśnie drepczemy, tworzą dość dużą ekspozycję, która paraliżuje młodego. Dzielnie jednak pokonuje lęk i krok po kroku udaje nam się wspiąć na Świstową Kopę.

I kiedy wydawało nam się, że już piękniej być nie może, przed nami roztacza się bajeczna panorama całej doliny i górujących nad nią tatrzańskich szczytów. 

Co ciekawe, udaje nam się wypatrzeć zaledwie cztery turkusowe jeziora, piąte znajduje się bowiem na obszarze chronionym i można je podziwiać m. in. ze szlaku na Zawrat. Warto też dodać, że w Dolinie Pięciu Stawów jest tak naprawdę sześć stawów. Jeden z nich, tzw. Wole Oko, jest bardzo małe i okresowo całkowicie wysycha, być może dlatego nie zostało oficjalnie uwzględnione w nazwie doliny.

Zbliża się południe, słońce świeci dość intensywnie, dlatego postanawiamy nie siedzieć długo na otwartej przestrzeni, tylko ruszamy dalej. Od tego momentu szlak biegnie w dół i już nie jest tak męczący, natomiast cały czas wędruje się po kamieniach, często ruchomych, zatem trzeba bardzo uważać. W jednym miejscu kamienista przestrzeń jest tak rozległa, że trudno dostrzec, którędy dokładnie przebiega szlak, zatem idziemy nieco „po omacku”. Chwilę później wchodzimy na wygodną ścieżkę otoczoną kosodrzewiną (Rówień nad Kępą), skąd widać już rejon Morskiego Oka i wznoszące się nad nim potężne szczyty.
 

Chociaż kolejny cel naszej wyprawy mamy w zasięgu wzroku, to pokonanie trasy licznymi zakolami zajmuje nam jeszcze trochę czasu. Mimo odpowiedniego obuwia kamienne podłoże coraz bardziej daje nam się we znaki. Wymieniamy krótkie sympatyczne dialogi z napotkanymi na szlaku osobami zmierzającymi w przeciwnym kierunku. Dopytujemy o długość trasy, która została nam jeszcze do pokonania oraz o ewentualne trudności. Sporym wyzwaniem okazuje się przejście przez skalisty Żleb Żandarmerii. Kiedyś miejsce to było ubezpieczone łańcuchem, teraz niestety już go nie ma, zatem trzeba zachować szczególną ostrożność i uważnie stawiać kroki, ponieważ drobne kamyki osuwają się pod stopami i bardzo łatwo można się poślizgnąć. Dalej szlak biegnie między drzewami, dają one osłonę przed mocno palącym słońcem. Po kilkunastu minutach marszu wychodzimy na słynną asfaltówkę do Morskiego Oka. Jest po godzinie 14 i zgodnie z przewidywaniami „zderzamy się” z tłumem turystów. Cóż, taki „urok” Tatr w sezonie. Skręcamy w prawo i po chwili zmęczeni, spragnieni i głodni docieramy do schroniska. Tam robimy dłuższą przerwę, jemy obiad oraz pyszną szarlotkę, a następnie staramy się znaleźć w miarę ustronne miejsce przy tafli jeziora, aby zregenerować siły na powrót do Palenicy. Z chęcią poszlibyśmy jeszcze nad Czarny Staw pod Rysami, jednak wyraźnie odczuwalny spadek mocy każe nam przełożyć to na kolejną wyprawę. Mamy zatem pretekst, aby tu powrócić.

To był niesamowity dzień! Z pewnością męczący, ale dostarczający mnóstwa niesamowitych wrażeń. Cała trasa z bajecznymi widokami. Trzeba jednak zaznaczyć, że nie jest to szlak dla osób rozpoczynających swoją tatrzańską przygodę. Warto wcześniej sprawdzić się kondycyjnie na mniej wymagających trasach, przede wszystkim krótszych (opisana powyżej ma ponad 21 km) i z mniejszymi przewyższeniami. Trudno też jednoznacznie określić, od jakiego wieku warto zabierać dzieci do Doliny Pięciu Stawów. Myślę, że 7/8 lat to taki wiek optymalny, choć można oczywiście spotkać na szlaku również i młodsze dzieci dzielnie pokonujące kolejne przeszkody. Każdy rodzic, znając swoje dziecko, jego sprawność fizyczną, wytrzymałość i wcześniejsze górskie doświadczenia, musi podjąć decyzję indywidualnie.


Zatem do zobaczenia na szlakach!
Z chęcią poczytamy również o Waszych górskich eskapadach, bo stale szukamy inspiracji i pomysłów na kolejne wędrówki.

A jeśli nie mieliście jeszcze okazji przeczytać wpisu o spacerowej trasie na Rusinową Polanę, to odsyłam do poprzedniego posta KLIK.


wtorek, 10 sierpnia 2021

Na tatrzańskim szlaku cz. I - Rusinowa Polana

Góry przyciągają nas niczym magnes. I gdziekolwiek nas nie poniesie, w jakiekolwiek piękne miejsca nie trafimy, to jeśli nie zahaczymy o góry, odczuwamy ogromny niedosyt. Góry mają bowiem jakąś magiczną moc, która sprawia, że wraz z narastającym zmęczeniem fizycznym, wszystkie inne sprawy przestają mieć znaczenie, dając błogie poczucie spokoju i szczęścia. To miejsce, które sprawia, że wszystkie nasze troski ustępują wraz z powiewem wiatru na szczycie, a my powracamy w dolinki z poczuciem satysfakcji, dumni z pokonania własnych słabości oraz z masą endorfin i ogromnym apetytem na więcej i więcej. Śmiem twierdzić, że to najwspanialszy rodzaj uzależnienia, z którym absolutnie nie należy walczyć.

W tym roku tęskniliśmy szczególnie!

Po części z powodu pandemii, która skutecznie wylogowała większość z nas na długi czas z normalności (także tej turystycznej), uniemożliwiając jakiekolwiek wyjazdy, a po drugie dlatego, że nasza ostatnia wyprawa w Tatry nie należała do szczególnie udanych. Przez cały tydzień nieprzerwanie lało, doszło do licznych podtopień, w wyniku czego niektóre szlaki zostały zamknięte. Finalnie nasz wyjazd ograniczyliśmy wówczas do łazikowania po dolinkach. Natura zrekompensowała nam jednak niedogodności pogodowe i w Dolinie Kościeliskiej spotkaliśmy niedźwiedzia. Na szczęście znajdował się w bezpiecznej odległości, spokojnie spacerował po przewróconym pniu za potokiem, dając sobą nacieszyć oko i dostarczając niezapomnianych emocji. Głód górskich wędrówek jednak pozostał i przełożył się na dość ambitne tegoroczne plany, które – ku ogromnej uciesze i dzięki sprzyjającej pogodzie – udało nam się w pełni zrealizować.

Utrwalamy zatem nasze wspomnienia i dzielimy się z Wami tatrzańskimi doświadczeniami. W tym i w kolejnych wpisach znajdziecie propozycje szlaków do przejścia z dziećmi (być może dla niektórych będą inspiracją), nasze subiektywne odczucia nt. napotkanych trudności, a także garść różnorakich ciekawostek, refleksji i praktycznych wskazówek. Nie zabraknie oczywiście zdjęć, które co prawda nie oddają w pełni tego, co zarejestrowały nasze oczy (a właściwie wszystkie zmysły!), ale stanowią nieocenioną pamiątkę i pozwolą Wam wraz z nami odbyć wirtualną podróż po tatrzańskich szlakach. Zapraszamy!

Wierch Poroniec - Rusinowa Polana - Gęsia Szyja - Wiktorówki - Palenica Białczańska

Trasa z Wierchporońca na Rusinową Polanę jest jedną z najbardziej popularnych tras wśród turystów rozpoczynających swoją tatrzańską przygodę. Jest stosunkowo krótka (3,2 km) i niewymagająca (do pokonania wózkiem dziecięcym i sankami zimą), a jednocześnie bardzo widokowa, dzięki czemu łatwo można połknąć górskiego bakcyla. My wybraliśmy ten szlak w dniu przyjazdu do Zakopanego, uznając, że jest idealny na wakacyjny rozruch. Kamienna ścieżka początkowo pnie się przez las lekko pod górę, nie jest to jednak długi odcinek, a dalsza część trasy ma już charakter spacerowy. Po niespełna godzinie marszu dotarliśmy do celu. W bacówce zakupiliśmy świeżutkie grillowane oscypki i zasiedliśmy na polanie, rozkoszując się przepiękną panoramą Tatr Wysokich i Bielskich oraz próbując „namierzyć” najbardziej znane szczyty. Nieopodal nas leniwie pasły się owce, raz po raz sygnalizując swą obecność przyjemnym dla ucha dźwiękiem dzwonków. 

Warto dodać, że Rusinowa Polana jest jednym z nielicznych miejsc w Tatrach, gdzie do dziś odbywa się wypas owiec. Ciekawa wydaje się historia pasterstwa w Polsce. Było ono bardzo popularne po drugiej wojnie światowej, kiedy to po polskiej stronie Tatr wypasano aż ok. 30 tys. owiec. Miało to jednak negatywny wpływ na tatrzańską przyrodę, bowiem ludzie, chcąc powiększyć tereny wypasowe, zaczęli wypalać i wycinać kosodrzewinę. Po utworzeniu Tatrzańskiego Parku Narodowego wypas owiec mocno ograniczono, aż do ich całkowitego wyeliminowania z terenów parku. Stada powróciły na hale i polany dopiero w latach osiemdziesiątych XX wieku i właśnie Rusinowa Polana jest jednym z tych miejsc, gdzie możemy podziwiać ich kulturowy wypas – kulturowy, czyli prowadzony zgodnie z dawnymi zwyczajami i obrzędami pasterskimi.

Tego dnia mieliśmy jeszcze w planach wspiąć się na Gęsią Szyję, było już jednak stosunkowo późno, więc odpuściliśmy. Postanowiliśmy jednak zejść niebieskim szlakiem do Sanktuarium Matki Bożej Królowej Tatr na Wiktorówkach. Trasa prowadzi po drewnianych schodach w dół. Już po kilku minutach marszu u podnóża zbocza można zobaczyć piękny, typowo podhalański, drewniany kościółek. Historia powstania tego miejsca wiąże się z postacią 14-letniej pasterki - Marysi Murzańskiej, której – według przekazów ludowych – w 1860 r. miała w tym miejscu ukazać się Matka Boska. Wówczas to na jednym z drzew zawieszono obrazek z wizerunkiem Matki Boskiej, a z czasem zastąpiono go drewnianą figurką, która do dziś znajduje się na ołtarzu sanktuarium. W 1921 roku wybudowano niewielką kapliczkę, którą wielokrotnie rozbudowywano, a swój obecny kształt sanktuarium zawdzięcza przebudowie z 1936 r. W kościółku regularnie odbywają się msze święte, a w wigilijny wieczór pasterka – przypuszczam, że musi tam wówczas być bardzo klimatycznie. Naszą uwagę przykuł również kamienny mur okalający teren sanktuarium. Znajdują się tam liczne tablice upamiętniające tych, którzy zginęli w górach, realizując swoje pasje i marzenia, ale również tych, dla których Tatry były po prostu przestrzenią i treścią życia, a najbliżsi w ten sposób postanowili utrwalić pamięć o nich. 

Po krótkim spacerze po Wiktorówkach i przybiciu pamiątkowej pieczątki powróciliśmy na Rusinową Polanę. Spragnieni nowych widoków, postanowiliśmy wrócić inną drogą i skierowaliśmy się na niebieski szlak prowadzący do Palenicy Białczańskiej. Zdecydowanie polecamy tę opcję, o ile oczywiście nie pozostawiliście auta na parkingu Wierch Poroniec, a na szlak dotarliście busem. Po minięciu szałasów pasterskich weszliśmy w las i przez dość długi odcinek schodziliśmy w dół po kamienno-drewnianych schodach, zatrzymując się po drodze w kilku punktach widokowych i nad potokiem. Trasa powrotna zajęła nam również około godziny. Co ważne, nie da rady pokonać jej wózkiem.

Informacje praktyczne:
- na Rusinową Polanę możecie wyruszyć również z Zazadniej oraz z Palenicy Białczańskiej;
- jeśli jedziecie autem i chcecie skorzystać z parkingów, należy wystartować stosunkowo wcześnie, gdyż liczba miejsc postojowych jest naprawdę niewielka, zaś na Palenicy Białczańskiej dodatkowo obowiązuje wcześniejsza rezerwacja online;
- na każdy z ww. szlaków można bez problemu dojechać busem z tabliczką Morskie Oko;
- każdorazowe wejście do TPN jest płatne: bilet normalny 7 zł, bilet ulgowy 3,50;
- warto zakupić książeczkę PTTK GOT – dla dzieciaków wielką frajdą jest zbieranie pieczątek i punktów GOT, za które po weryfikacji można otrzymać odznakę górską – to świetna motywacja do kolejnych wędrówek.

Ciąg dalszy nastąpi… 😏
W kolejnej części spodziewajcie się naszych wrażeń z Doliny Pięciu Stawów Polskich.
Jednogłośnie jesteśmy urzeczeni – jak każdy!