Staramy się chłonąć wszystko, co nas otacza. Przy ciekawym świata dziecku nie jest to trudne. Dzięki czujności Młodego udaje nam się namierzyć dzięcioła i sójkę. Naszą uwagę przykuwają również malownicze, „przyklejone” do drzew huby, poustawiane w kilku miejscach kamienne piramidki oraz liczne połamane drzewa.
Po przejściu ok. 3 km od Wodogrzmotów, dochodzimy do niewielkiej polanki zwanej Nową Roztoką. Znajduje się tutaj drewniany szałas, który obecnie nie pełni już swojej pierwotnej, pasterskiej funkcji, ale jest idealnym miejscem do odpoczynku, a w przypadku załamania pogody może służyć turystom jako schronienie. Stąd też mamy idealny widok na grań Wołoszyna. Warto dodać, że masyw ten jest ostoją tatrzańskich zwierząt: kozic, świstaków i niedźwiedzi. Na jego zboczach znajdują się ponoć liczne niedźwiedzie gawry.
Po krótkim odpoczynku ruszamy dalej. Szlak łagodnie nabiera wysokości. W pewnym momencie – ku naszemu zdziwieniu – szum drzew i potoku zostaje zagłuszony warkotem quada i traktora. Zaskoczeni ustępujemy miejsca na szlaku i przepuszczamy pojazdy, które – jak się okazuje – dostarczają towar do schroniska, a właściwie do stacji kolejki towarowej, która znajduje się już nieopodal nas. Przyznać muszę, że ten ekstremalny wjazd po kamiennych stromych stopniach z pełnym obciążeniem wymaga od kierowców nie lada umiejętności.
Wkrótce
docieramy do skrzyżowania dwóch szlaków. Możemy skręcić w lewo
na czarny szlak, prowadzący bezpośrednio do schroniska (jest to
opcja krótsza), albo kontynuować wędrówkę szlakiem zielonym –
dłuższym, ale prowadzącym do wodospadu Wielka Siklawa. Zgodnie
wybieramy opcję drugą. Co istotne, zimą ten szlak jest zamknięty
ze względu na duże zagrożenie lawinowe. Podejście staje się
coraz bardziej strome i męczące. Idziemy wśród kosówki po dość wyczerpujących kamiennych stopniach, od czasu do czasu przysiadając w celu
uspokojenia oddechu. Trudno oderwać wzrok od rozpościerających się
po prawej stronie szczytów.
W końcu dochodzimy do Siklawy. Jej
widok, nagle wyłaniający się zza skalnego zakrętu, naprawdę robi
duże wrażenie. Siklawa bowiem to najwyższy wodospad w Polsce, ma
wysokość ok. 65-70 m. Tworzą go dwie, a okresowo nawet trzy strugi
mocno spienionej wody, które z ogromną siłą i hukiem uderzają o
skały, rozpraszając dookoła tysiące drobnych kropel, tworzących
orzeźwiającą w upalne dni mgiełkę.
U podnóża wodospadu natura porozrzucała liczne głazy – to wręcz idealne miejsce na dłuższy postój. Siadamy na jednym z nich, odpoczywamy i podziwiamy – jest pięknie, a to dopiero początek oszałamiających widoków! Dolina Pięciu Stawów czai się już za rogiem… 😏
Kontynuujemy
zatem naszą wędrówkę i wspinamy się po skalnych, wyślizganych
przez lodowiec płytach. W tym miejscu należy zachować szczególną
ostrożność, bo bardzo łatwo można stracić przyczepność.
Dzieci z pewnością będą wymagały wsparcia dorosłych. Po naszej
prawej stronie cały czas podziwiać możemy Wielką Siklawę, z tej
perspektywy można uchwycić naprawdę piękne kadry – bez tłumów
turystów w tle😏. Po kilku minutach z niemałym wysiłkiem
pokonujemy próg ściany stawiarskiej, która w naturalny sposób
odgradza Dolinę Pięciu Stawów od Doliny Roztoki. Widoki zapierają
dech w piersiach. To prawda, że natura jest najlepszym malarzem. Przed nami tafla Wielkiego Stawu Polskiego. Jest to
najgłębsze i drugie co do wielkości jezioro w Tatrach – zaraz po
Morskim Oku. Choć zdarzają się też opinie, że pomiary Morskiego
Oka były dokonywane przy nienaturalnie wysokim poziomie wód i mogą
być niewiarygodne. Tak czy owak, żaden pomiar ani dane statystyczne
nie odbiorą uroku temu miejscu.
Co ciekawe, udaje nam się wypatrzeć zaledwie cztery turkusowe jeziora, piąte znajduje się bowiem na obszarze chronionym i można je podziwiać m. in. ze szlaku na Zawrat. Warto też dodać, że w Dolinie Pięciu Stawów jest tak naprawdę sześć stawów. Jeden z nich, tzw. Wole Oko, jest bardzo małe i okresowo całkowicie wysycha, być może dlatego nie zostało oficjalnie uwzględnione w nazwie doliny.
Zbliża
się południe, słońce świeci dość intensywnie, dlatego
postanawiamy nie siedzieć długo na otwartej przestrzeni, tylko
ruszamy dalej. Od tego momentu szlak biegnie w dół i już nie jest tak męczący, natomiast cały czas wędruje się po kamieniach,
często ruchomych, zatem trzeba bardzo uważać. W jednym miejscu
kamienista przestrzeń jest tak rozległa, że trudno dostrzec,
którędy dokładnie przebiega szlak, zatem idziemy nieco „po
omacku”. Chwilę później wchodzimy na wygodną ścieżkę
otoczoną kosodrzewiną (Rówień nad Kępą), skąd widać już rejon
Morskiego Oka i wznoszące się nad nim potężne szczyty.
Chociaż kolejny cel naszej wyprawy mamy w zasięgu wzroku, to pokonanie trasy licznymi zakolami zajmuje nam jeszcze trochę czasu. Mimo odpowiedniego obuwia kamienne podłoże coraz bardziej daje nam się we znaki. Wymieniamy krótkie sympatyczne dialogi z napotkanymi na szlaku osobami zmierzającymi w przeciwnym kierunku. Dopytujemy o długość trasy, która została nam jeszcze do pokonania oraz o ewentualne trudności. Sporym wyzwaniem okazuje się przejście przez skalisty Żleb Żandarmerii. Kiedyś miejsce to było ubezpieczone łańcuchem, teraz niestety już go nie ma, zatem trzeba zachować szczególną ostrożność i uważnie stawiać kroki, ponieważ drobne kamyki osuwają się pod stopami i bardzo łatwo można się poślizgnąć. Dalej szlak biegnie między drzewami, dają one osłonę przed mocno palącym słońcem. Po kilkunastu minutach marszu wychodzimy na słynną asfaltówkę do Morskiego Oka. Jest po godzinie 14 i zgodnie z przewidywaniami „zderzamy się” z tłumem turystów. Cóż, taki „urok” Tatr w sezonie. Skręcamy w prawo i po chwili zmęczeni, spragnieni i głodni docieramy do schroniska. Tam robimy dłuższą przerwę, jemy obiad oraz pyszną szarlotkę, a następnie staramy się znaleźć w miarę ustronne miejsce przy tafli jeziora, aby zregenerować siły na powrót do Palenicy. Z chęcią poszlibyśmy jeszcze nad Czarny Staw pod Rysami, jednak wyraźnie odczuwalny spadek mocy każe nam przełożyć to na kolejną wyprawę. Mamy zatem pretekst, aby tu powrócić.
To był niesamowity dzień! Z pewnością męczący, ale dostarczający mnóstwa niesamowitych wrażeń. Cała trasa z bajecznymi widokami. Trzeba jednak zaznaczyć, że nie jest to szlak dla osób rozpoczynających swoją tatrzańską przygodę. Warto wcześniej sprawdzić się kondycyjnie na mniej wymagających trasach, przede wszystkim krótszych (opisana powyżej ma ponad 21 km) i z mniejszymi przewyższeniami. Trudno też jednoznacznie określić, od jakiego wieku warto zabierać dzieci do Doliny Pięciu Stawów. Myślę, że 7/8 lat to taki wiek optymalny, choć można oczywiście spotkać na szlaku również i młodsze dzieci dzielnie pokonujące kolejne przeszkody. Każdy rodzic, znając swoje dziecko, jego sprawność fizyczną, wytrzymałość i wcześniejsze górskie doświadczenia, musi podjąć decyzję indywidualnie.
Zatem do zobaczenia na szlakach!
Z chęcią poczytamy również o Waszych górskich eskapadach, bo stale szukamy inspiracji i pomysłów na kolejne wędrówki.
A jeśli nie mieliście jeszcze okazji przeczytać wpisu o spacerowej trasie na Rusinową Polanę, to odsyłam do poprzedniego posta KLIK.