Strony

poniedziałek, 29 lipca 2019

ICHOT - spotkanie z historią


Kolejny wpis z cyklu „Poznań wart poznania”, a w nim o Interaktywnym Centrum Historii Ostrowa Tumskiego (ICHOT), zwanym również – nie bez przyczyny – Bramą Poznania. Od tego miejsca z całą pewnością warto rozpocząć zwiedzania miasta. Dlaczego? Bowiem tuż obok, na wyspie katedralnej zwanej właśnie Ostrowem Tumskim, ponad tysiąc lat temu zaczęło kształtować się państwo polskie. I właśnie o tych historycznych początkach naszej państwowości, o dziejach wyspy i rozwoju Poznania „opowiada” muzealna ekspozycja. 
Przyznam szczerze, że do zwiedzania tego miejsca podchodziłam bardzo sceptycznie, zwłaszcza z dzieckiem na pokładzie. Z perspektywy czasu śmiało mogę jednak stwierdzić, że jest to punkt obowiązkowy podczas wizyty w Poznaniu, a wszelkie pozytywne opinie, które można odnaleźć w sieci, są jak najbardziej uzasadnione. Zdecydowanie chciałabym doświadczyć takiej edukacji historycznej w swoim dzieciństwie!😃

ICHOT oferuje różne ścieżki zwiedzania, w tym rodzinną, którą oczywiście wybraliśmy. Wyposażeni w audioprzewodniki wyruszyliśmy w poszukiwaniu znaczników z uśmiechniętą buźką, które wytyczały kierunek naszego zwiedzania. Wyłapywaliśmy wesołe ikonki, słuchaliśmy z uwagą ciekawostek, wykonywaliśmy instrukcje i… chłonęliśmy wiedzę... mnóstwo wiedzy - niepozornie, mimochodem, świetnie się bawiąc.

Pierwsza część ekspozycji „opowiada” o założeniu grodu na terenie Ostrowa Tumskiego oraz przybliża realia ówczesnego życia. Po krótkim wprowadzeniu (rodzice mogą doczytać dodatkowe informacje na panelach świetlnych) przechodzimy do sali z olbrzymią makietą średniowiecznego grodu. 



Można go „zwiedzić”, zaglądając do środka przez przezroczyste tuby. Jako nieco wyrośnięta starszyzna nie podjęliśmy wyzwania, ale oczywiście nasz „surykat” zlustrował wszystko drobiazgowo, wciskając się do każdego otworu i wyłapując detale niewidoczne z zewnątrz.
Obok makiety znajduje się klimatyczna drewniana studnia, a w niej dyskretnie ukryty interaktywny ekran, na którym warto odczytać legendy związane z Ostrowem Tumskim. Można poświęcić również chwilkę na ułożenie drewnianej układanki przedstawiającej gród i życie jego mieszkańców w różnych porach roku.


Duże wrażenie zrobiła na nas podłogowa instalacja przedstawiająca średniowieczny gród na poznańskiej wyspie. Wchodząc na poszczególne kwadraty tworzące instalację, sprawialiśmy, że kadry pod naszymi stopami zmieniały się, a my – jakby przenosząc się w czasie o ponad tysiąc lat - dreptaliśmy po współczesnym Ostrowie.


Ścieżka rodzinna jest tak rozplanowana, że ciężko dzieciaki przebodźcować wiedzą. Po cennej dawce historycznych faktów przystąpiliśmy do zabawy utrwalającej zebrane wcześniej informacje. Młody z zapałem rozwiązywał średniowieczne quizy, a w nagrodę - po wybraniu właściwej odpowiedzi - podświetlały się na zielono rycerskie miecze. Testował również prędkość dawnych środków lokomocji, napędzając korbką poszczególne elementy drewnianej ekspozycji, wcielając się w wędrowca, ujeżdżając konia czy płynąc łodzią.


W kolejne sali „przywitali” nas Mieszko I i Dobrawa. Tu ekspozycja skupia się głównie na roku 966. Na środku sali znajduje się wielka niebieska instalacja, po ściankach której spływa wirtualna woda, a pojawiające się wewnątrz cienie w symboliczny sposób obrazują przełomowe dla historii naszego kraju wydarzenie, jakim był chrzest Polski.


Przechodząc dalej, trafiliśmy do sali ukazującej historię Ostrowa Tumskiego od czasów Złotego Wieku po wiek XIX, kiedy to w katedrze poznańskiej powstała Złota Kaplica, w której do dziś mieszczą się sarkofagi pierwszych władców Polski – Mieszka I i Bolesława Chrobrego. Złoto zdecydowanie dominuje w aranżacji tej części wystawy. Zresztą, zanim weszliśmy do środka, audioprzewodnik wyznaczył nam symboliczne zadanie zebrania kilku złotych cegiełek potrzebnych do zakończenia budowy kaplicy.


W ostatniej sali uwagę zwiedzających z pewnością przykują kolorowe podświetlane panele przypominające witraże, na których umieszczone zostały informacje z XX i początku XXI w. Możemy tu przeczytać o zniszczeniach wojennych, odbudowie Ostrowa Tumskiego, obchodach Milenium, wizycie Jana Pawła II, czy też dowiedzieć się o badaniach archeologicznych, bez których nie byłoby ICHOT-u i bez których trudno byłoby w ogóle odtworzyć przeszłość.


Tuż obok skrywają się kolejne atrakcje dla dzieciaków, m. in. „przymierzalnia” strojów średniowiecznych. Do zabawy wykorzystana została technologia Kinect. Po tym jak zostaniemy opomiarowani, możemy wskoczyć w strój rycerza czy też damy dworu, dobrać odpowiednie atrybuty, po czym zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie, które zostanie przesłane na nasz adres mailowy. Na zakończenie zwiedzania można zagrać w olbrzymią dywanową planszówkę, która pozwoli utrwalić zdobytą wiedzę.


Podsumowując – ICHOT nie jest muzeum (choć kilka razy to słowo zostało użyte w moim wpisie), nie znajdziemy tu żadnych archiwalnych eksponatów i namacalnych śladów przeszłości. To zrobiona z multimedialnym przepychem wystawa, która w niekonwencjonalny sposób przybliża historię Ostrowa Tumskiego – kolebki naszej państwowości. Dostarcza wielu informacji (ścieżka dla dorosłych zapewne zdecydowanie więcej), rozbudza ciekawość, uczy poprzez doświadczanie i zabawę. A po wyjściu z interaktywnej ekspozycji, z głową pełną informacji, zaopatrzeni w kolejny audioprzewodnik, kartę pracy i torbę z podróżniczymi rekwizytami (kompas, lornetka), możemy wyruszyć na spotkanie z autentyczną przestrzenią Ostrowa i zweryfikować to, o czym wcześniej usłyszeliśmy. Nam niestety zabrakło czasu, ale z pewnością kiedyś jeszcze tam wrócimy.

Polecamy!

czwartek, 25 lipca 2019

Rogalowe Muzeum Poznania


Jeśli szukacie pomysłu na weekendowy rodzinny wyjazd, to gorąco polecamy Wam Poznań. Miasto oferuje rodzinom z dziećmi moc atrakcji. Jedną z nich jest niewątpliwie Rogalowe Muzeum Poznania. Mieści się ono w samym centrum miasta, naprzeciwko pięknego renesansowego ratusza, w klimatycznej zabytkowej kamienicy. Z jej okien roztacza się widok na uroczą i jakże kolorową poznańską starówkę. To również najlepszy punkt do obserwacji słynnych poznańskich koziołków trykających się w południe na ratuszowej wieży i wysłuchania legendy o nich. Jeśli zatem nie będziecie ograniczeni czasem, polecamy pokaz rogalowo-koziołkowy o 11.10.



Już na wstępie ochotnicy otrzymują stylowe fartuszki i czapki. Jak można się domyślać, wszystkie dzieciaki przywdziewają je bez jakichkolwiek oporów. Dorośli wydają się być nieco bardziej powściągliwi, a jednak spora część, zachęcana przez rogalowych mistrzów, postanawia aktywnie uczestniczyć w pokazie i również daje się przyodziać w firmowe uniformy. 😉

Zanim jednak dziarsko zabraliśmy się do pracy, czekał nas przyspieszony kurs gwary poznańskiej i trening słynnego zaśpiewu, czyli charakterystycznej wielkopolskiej intonacji. Wszystkie zgromadzone gzuby, a także wyrośnięte mele i szczuny bawiły się przednio, kiełcząc raz po raz swe kalafy (gwarowa namiastka do rozszyfrowania dla dociekliwych) i sprawnie przyswajając co ciekawsze słówka i żarty językowe, zwłaszcza te adresowane „tylko dla dorosłych”. Brawa dla prowadzącego, który - śmiem twierdzić - rozbawi nawet największego ponuraka. Animatorski majstersztyk!

Po tej krótkiej językowej lekcji poznaliśmy legendę o świętym Marcinie. Dowiedzieliśmy się również, skąd wzięła się w Poznaniu tradycja wypieku rogali świętomarcińskich. Następnie zgłębiliśmy tajniki ich receptury, po czym z wielkim zapałem zabraliśmy się do pracy! Najmłodsi w pocie czoła wyrabiali ciasto, wykorzystując swe kosmiczne pokłady energii, rodzice rozwałkowywali je mikroskopijnym wałkiem, wykrajali szablą trójkątne kształty, nakładali nadzienie i zwijali rogale, próbując nadać im pożądany kształt. Pod czujnym okiem cukierniczego mistrza i w blasku fleszy😉 zadanie zostało wykonane. W nagrodę wszyscy uczestnicy pokazu dostąpili zaszczytu degustacji certyfikowanych słodkości oraz otrzymali na pamiątkę Certyfikaty Rogalowych Czeladników.


Na zakończenie obejrzeliśmy animację, która w bardzo ciekawy sposób przybliża historię miasta, począwszy od legendarnych czasów Lecha, Czecha i Rusa, poprzez okres kształtowania się na poznańskich ziemiach państwowości polskiej, wspaniały dla rozwoju miasta XVI w., trudne czasy zaborów i germanizacji, aż po zwycięskie powstanie wielkopolskie, zniszczenia wojenne i czasy współczesne. Edukacja historyczna w filmowej pigułce z pewnością jest ciekawym uzupełnieniem całego pokazu, może również stanowić punkt wyjścia do zwiedzania ICHOT-u, ale o tym już w kolejnym wpisie.

Podsumowując - Rogalowe Muzeum Poznania to świetny pomysł na promocję regionalnego produktu. Jednak klimat tego miejsca z pewnością tworzą ludzie – z olbrzymim poczuciem humoru, pełni pasji i zaangażowania, z dużym dystansem do siebie i poznańskich przywar.😉 Przez cały pokaz wchodzą w interakcję z publicznością, wciągają w dyskusję, aktywizują, bawią do łez.
Było ciekawie, radośnie i pysznie!








piątek, 19 lipca 2019

Lekcja ekonomii dla najmłodszych


Dziś chciałabym polecić książkę Agnieszki Czekierdy „Co się zdarzyło w Manko? Detektywistyczna bajka ekonomiczna”.

Książkę tę otrzymaliśmy w Centrum Pieniądza NBP. Ukryta była w sejfie, do którego szyfr zdobyło moje dziecię, rozwiązując liczne zadania podczas zwiedzania ekspozycji. O samym Centrum planuję osobny – obszerny wpis, bo jest to miejsce absolutnie fenomenalne! Jeśli tylko będziecie mieć okazję, koniecznie musicie je odwiedzić.
Wracając zaś do samej książki… 
Początkowo nie wzbudziła naszego zainteresowania, mimo iż książki przecież uwielbiamy i raczej pochłaniamy je od ręki. Wrzucona do innych wakacyjnych pamiątek, przyjechała z nami nietknięta do domu. I pewnie tak by zostało, gdyby nie ciekawska natura mojego dziecka, które pewnego dnia ściągnęło ją z półki i… zostaliśmy pochłonięci – zarówno samą fabułą, jak i dyskusją o niej :) Jestem przekonana, że byłaby to świetna i jakże przydatna lektura dla młodszych uczniów szkół podstawowych. Zwłaszcza w czasach wzmożonego konsumpcjonizmu, w których pieniądze odgrywają niemałą, a może i zasadniczą rolę.

Akcja książki rozgrywa się w miasteczku o znaczącej nazwie Manko. Jego mieszkańcy w pewnym momencie przestają pracować (wizja kusząca, któż nie marzy o odpoczynku?), śpią do południa, zaniedbują swoje obowiązki i trwonią pieniądze, wydając je na różne niepotrzebne rzeczy. Konsekwencje tego, jak można się domyślać, nie są przyjemne. Szybko okazuje się, że tętniące niegdyś życiem miasteczko zmienia się nie do poznania. Wszelkie instytucje, sklepy i restauracje zostają zamknięte, mieszkańców ogarnia marazm, z czasem zaczyna brakować im pieniędzy, czują się bezużyteczni. Wówczas na placu w centrum pojawia się wielka dziura, która nieustannie się powiększa, pochłaniając coraz większą część miasteczka i zagrażając bezpieczeństwu mieszkańców. Postanowiono ją naprawić. Pomysłów mankowianom nie brakuje (próbowano ją zszyć, zalać budyniem…), jednak wszystkie okazują się nieskuteczne. Przeprowadzono zatem śledztwo i ustalono, że powiększająca się dziura, to dziura budżetowa. Próbowano również ustalić, kto przyczynił się do jej powstania. Wnioski są dla mieszkańców zaskakujące, bowiem okazuje się, że wszyscy powinni czuć się winni zaistniałej sytuacji. Jedynym zaś sposobem na jej naprawę może być solidarny powrót do pracy i sumienne jej wykonywanie. 
Czy mieszkańcy podjęli się tego wyzwania? Czy udało im się naprawić błędy i jakie były ostatecznie skutki ich decyzji? Finału zdradzać nie będę, aby nie odbierać Wam radości i ciekawości czytania.

Podsumowując, książka w prosty i humorystyczny sposób tłumaczy trudne pojęcia ekonomiczne oraz ukazuje mechanizmy rządzące rynkiem finansowym. Autorka, posługując się alegorią, pomaga zrozumieć młodemu czytelnikowi, czym jest tytułowe manko, deficyt, budżet, dziura budżetowa, konsumpcja, popyt, debet, kredyt czy też bank centralny. Uświadamia, że pieniądze z nieba nie spadają, z bankomatu nie da się korzystać bez końca, a wszelkie wydatki należy planować rozsądnie, aby nie stać się ofiarą dziury budżetowej, bo pieniędzy – mimo zaawansowanego rozwoju technologii – nie da się zwyczajnie dodrukować.
Lektura zachęca również do dyskusji z dzieckiem na temat finansów, oszczędzania i racjonalnego wydawania pieniędzy.
Polecamy!


sobota, 13 lipca 2019

Centrum Edukacji Przyrodniczej TPN


Góry kochamy z każdą wizytą coraz bardziej. Cieszę się niezmiernie, że pasją łazikowania udało nam się zarazić młodego. Uczestniczy w planowaniu, potrafi wskazać na mapie szlaki, które przemierzyliśmy, nie marudzi, ba - często dopinguje! Z dumą mogę stwierdzić, że to fantastyczny kompan do podróży.

W zeszłym roku ze względu na pogodę (ulewne deszcze, podtopione i pozamykane szlaki) nie udało nam się w pełni zrealizować naszych planów, ale i tak było cudnie, czasem ekscytująco (widzieliśmy niedźwiedzia!), wróciliśmy pełni wrażeń, z bagażem pięknych wspomnień, a przede wszystkim z jakże mocno zaostrzonym apetytem na kolejne lata. Zaś w deszczowe dni szukaliśmy atrakcji „pod dachem” i to jednej z nich poświęcony będzie ten wpis. Centrum Edukacji Przyrodniczej Tatrzańskiego Parku Narodowego to miejsce, które koniecznie trzeba odwiedzić będąc w stolicy polskich Tatr. Zachwyca zarówno dzieci, jak i dorosłych.

Pierwszym jakże pozytywnym zaskoczeniem są darmowe bilety. Dlaczego? Otóż modernizacja obiektu dofinansowana została z funduszy europejskich, z założenia więc przez kilka najbliższych lat Centrum nie może czerpać ze swej działalności profitów. Ze względu jednak na ustalone limity wejść, warto wcześniej dokonać rezerwacji biletów on-line, zwłaszcza w porze deszczowej ;)

W holu, tuż przy wejściu, znajdują się dwie olbrzymie tablice interaktywne poświęcone świstakom i kozicom, czyli symbolom TPN. Dotykając poszczególnych elementów, uruchamiamy ciekawe animacje, a na tablicy wyświetlają się informacje nt. zwierząt, środowiska, w którym żyją, cech szczególnych, wyglądu, zwyczajów, pożywienia, rozmnażania itp. 



Edukacyjny misz-masz podany w bardzo interesujący, przystępny sposób. 
Zdecydowanie zabrakło nam jeszcze jednej takiej tablicy poświęconej niedźwiedziom.

Samą ekspozycję udało nam się zwiedzić w bardzo kameralnym gronie 6 osób. Mieliśmy szczęście, bo równie dobrze mogły nam towarzyszyć rozkrzyczane grupy kolonijne, które tłumnie okupowały hol, gdy opuszczaliśmy wystawę.

A co oferuje Centrum Edukacji Przyrodniczej TPN?
Na początku zobaczyć możemy największą w Polsce podświetlaną makietę Tatr. 


Prezentacji towarzyszy komentarz lektora oraz wyświetlane na ekranie w tle tematyczne slajdy. Podczas pokazu dowiemy się m. in. jak nazywają się poszczególne części Tatr; jaka część gór leży po stronie polskiej, a jaka po słowackiej; poznamy ich budowę geologiczną oraz poszczególne piętra z uwzględnieniem flory i fauny górskiej, a także najważniejsze szczyty i najchętniej odwiedzane przez turystów miejsca. Duża dawka wiedzy podana w atrakcyjnej formie, zwłaszcza dla górskich łazików, którzy trochę szlaków już przedreptali i mogą odnieść tę wiedzę do własnych doświadczeń.

Na trasie zwiedzania znajduje się również tatrzańska jaskinia. Panuje w niej półmrok, da się odczuć typowy dla jaskiń chłód, w tle słychać odgłosy skraplającej się wody. 


Uwagę odwiedzających zwraca również przebijający się do wnętrza jaskini strumień, spływający po skałach w poszukiwaniu ujścia ;) W sali jest świetna akustyka, dzięki czemu dzieciaki mogą usłyszeć echo. W jaskini podziwiać możemy także różne naciekowe formy skalne i dowiedzieć się, w jaki sposób one powstają. Na monitorze zobaczyć można zwierzęta zamieszkujące tatrzańskie jaskinie. Na szczęście nie było nam dane spotkać ich oko w oko podczas przeprawy przez Jaskinię Mroźną, bo matka raczej do szczególnie odważnych nie należy, a reakcje mogłyby być spektakularne :)

Ważną częścią ekspozycji są dioramy, czyli trójwymiarowe makiety, które bardzo realistycznie odzwierciedlają tatrzańskie ekosystemy: łąkę reglową z kawałkiem szlaku turystycznego oraz las. Możemy z bliska przyjrzeć się zwierzętom zamieszkującym Tatry oraz wysłuchać ciekawostek na ich temat. Scenka sytuacyjna zaaranżowana w jednej z dioram pokazuje również negatywny wpływ turystów na tatrzańskie ekosystemy.


Dopełnieniem wystawy są sale kinowe. W jednej z nich możemy podziwiać Tatry z perspektywy lecącego nad nimi orła. Trzeba przyznać, że ich ogrom robi wrażenie, które dodatkowo potęguje fakt, że film jest zrealizowany w technologii 3 D. Z założenia powinniśmy odczuwać również drgania foteli i powiewy wiatru, niestety – podczas naszej wizyty funkcje te nie działały.
Pod koniec zwiedzania trafiamy do sali z dwoma olbrzymimi ekranami. Stojąc pomiędzy nimi, mamy możliwość oglądać filmy naprzemiennie. Po chwili dezorientacji okazuje się, że jest to zabieg celowy, a przenosząc wzrok z ekranu na ekran, obserwujemy te same sytuacje z różnej perspektywy: ludzi i zwierząt zamieszkujących TPN. I tak zobaczyć możemy m. in. jakie zagrożenia czyhają na turystów zbaczających ze szlaków, z drugiej strony uświadamiamy sobie, jakim zagrożeniem jest sam człowiek dla tatrzańskich ekosystemów, na przykład wówczas gdy bezmyślnie pozostawia na szlaku resztki jedzenia bądź świadomie dokarmia zwierzęta.

Po przejściu wszystkich sal na parterze udaliśmy się na piętro. Znajduje się tam „Sala odkrywców” - wspaniałe miejsce nastawione na zabawę i edukację przyrodniczą, stworzone głównie z myślą o dzieciach, choć i dorośli chętnie stają się w tym miejscu dziećmi :) 


Pod wielkim logo Tatrzańskiego Parku Narodowego znajdują się interaktywne stoliki. W stojących nieopodal regałach umieszczone są skrzynki z przeróżnymi eksponatami związanymi z Tatrami. Pracując z nimi przy wspomnianych stolikach, poznamy mnóstwo ciekawostek na temat m. in. skał, górskich „żyjątek” czy też sposobu wytwarzania oscypków, następnie możemy sprawdzić swoją wiedzę, wykonując różne zadnia. 


W sali można także obejrzeć krótkie filmiki wyjaśniające, dlaczego w parku nie ma koszy na śmieci oraz dlaczego nie należy dokarmiać dzikich zwierząt. Atrakcją dla dzieci są niewątpliwie wszelkie układanki, elektroniczne puzzle, memo, quizy oraz gry wykorzystujące technologię Kinect. Zwłaszcza te ostatnie pozwalają spożytkować nadmiar energii – można bowiem poskakać po półkach skalnych niczym kozica bądź pobiegać po lesie wcielając się w jelenia. 


Emocji dostarcza również gra ze świstakami w roli głównej. Każdy z graczy wciela się w rolę świstaka, ma do wykonania dwa zadania: zjadać pojawiające się na ekranie rośliny oraz unikać niebezpieczeństw, a tych oczywiście na tatrzańskich szlakach nie brakuje. Może zostać m. in. oślepionym przez turystów lampą błyskową, zjedzonym przez lisa bądź porwanym przez orła. Jedynym ratunkiem jest oczywiście ucieczka do nory. Rozgrywkę wygrywa ten „świstak”, który najwięcej zje, wszak magazynowanie tłuszczu na zimę to ważna sprawa, o czym mogliśmy przekonać się już eksploatując świstakową tablicę w holu.

Nasza przygoda z Centrum Edukacji Przyrodniczej nie skończyła się z chwilą wyjścia z obiektu. W „Sali odkrywców” otrzymaliśmy bowiem dwie książeczki z zadaniami do wykonania. Ich poprawne rozwiązanie pozwala zdobyć tytuł przyjaciela Tatrzańskiego Parku Narodowego.

Miejsce z całą pewnością warte jest polecenia! My z pewnością tam jeszcze wrócimy przy okazji kolejnej wizyty w stolicy polskich Tatr.
Mnie osobiście cieszy zaś fakt, że takich prorodzinnych/prodziecięcych miejsc jest na mapie naszego kraju coraz więcej.
Jeśli Was też zachwyciły jakieś miejsca i uważacie, że warto je odwiedzić, koniecznie dajcie znać w komentarzach.
Udanych wakacji! :)





czwartek, 11 lipca 2019

Lektura na wakacje


Kilka ostatnich wieczorów poświęciliśmy lekturze książki Agnieszki Stelmaszyk pt. „Mazurscy w podróży. Bunia kontra fakir”. Bawiliśmy się przednio. 
Z racji określonej w tytule tematyki książka wydaje się wręcz idealną pozycją na wakacje.

Główny bohater – jedenastoletni Jędrek, z perspektywy którego prowadzona jest narracja, wraz z rodzicami wybiera się na wakacje do Hiszpanii. „Nadprogramowo” w podróży po Europie towarzyszą im kuzynka i babcia chłopca. Trzy pokolenia na ograniczonej przestrzeni samochodu, przed którymi do przejechania tysiące kilometrów, a potem wspólny odpoczynek – to dopiero wyzwanie! Wraz z bohaterami odwiedzamy Frankfurt nad Menem, francuskie Carcassone (urealniła nam się przy okazji nasza ukochana planszówka Carcassone), Orange w Prowansji, hiszpański kurort Blanes i Barcelonę, Cannes na Lazurowym Wybrzeżu, Padwę, Wenecję, Wiedeń oraz zamek Książ w Wałbrzychu.

Atutem książki są przede wszystkim wyraziste i zabawne rysy postaci – zwłaszcza babci zwanej przez rodzinkę Bunią. Autorka ukazuje relacje rodzinne, na które patrzymy przez pryzmat własnych doświadczeń, a jednak z perspektywy czytelnika wydają się one zabawne. Niejednokrotnie podziwiałam rodziców za dystans do całej sytuacji, cierpliwość i wyrozumiałość. Jędrek zaś to typowe dziecko, z którym łatwo jest utożsamić się młodemu czytelnikowi. Potrafi marudzić, narzekać na nudę, jest niejadkiem, nie lubi wcześnie wstawać i miewa, kolokwialnie mówiąc, focha na rodziców. Jest też jednak bystrym obserwatorem. Trafnie i zabawnie komentuje zachowania rodziców, szalonej babci i kuzynki, dostrzega i obśmiewa stereotypy.

Książka ma charakter przygodowy z wyraźnie wyeksponowanym wątkiem kryminalno – detektywistycznym. To głównie on sprawia, że powieść czyta się z zapartym tchem. Czytelnik, wciągnięty w fabułę, próbuje rozwikłać zagadkę tytułowego fakira i jego szajki, która depcze rodzince Mazurskich po piętach przez całą wyprawę. Nieoczekiwane zwroty akcji jedynie podsycają ciekawość.

Po każdym rozdziale znajdują się kartki z rodzinnego albumu zawierające liczne ciekawostki i anegdoty dotyczące odwiedzanych miejsc, informacje na temat historii, zabytków i atrakcji turystycznych, obyczajów, tradycji oraz typowych potraw. Wszystko to wzbogacone zostało ilustracjami i zdjęciami z prywatnego archiwum autorki.

Podsumowując, zachęcamy do lektury!
Książka bawi, intryguje, wywołuje dreszczyk emocji, a przede wszystkim uświadamia, że poznawanie świata to świetna przygoda i źródło ogromnej wiedzy.
Nietypowa forma książki (połączenie fabuły i przewodnika) stało się dla nas inspiracją do stworzenia własnego pamiętnika z wakacyjnych podróży.
Tymczasem niecierpliwie czekamy na kolejną część o intrygującym tytule „Porwanie Prozerpiny”.