Strony

środa, 16 lutego 2022

Na tatrzańskim szlaku cz. III – Grześ, Rakoń, Wołowiec

Zdobycie tej popularnej „trójki” w Tatrach Zachodnich chodziło mi po głowie już od jakiegoś czasu. W końcu udało się nam ten plan zrealizować. Niemałym wyzwaniem okazała się dla nas bardzo wczesna pobudka. Mieliśmy jednak świadomość, że jest to najdłuższa z naszych dotychczasowych wypraw i nie chcieliśmy jej odbywać pod presją czasu.

Zatem startujemy!

Na Siwej Polanie jesteśmy już o 5:30. Do schroniska na Polanie Chochołowskiej mamy ponad 6 km. Jest bardzo rześko, ale krystalicznie czyste - błękitne niebo i intensywne od świtu słońce zwiastują piękny dzień. Na trasie pustki i cudowna cisza zakłócana jedynie porannym świergotem ptaków i szumem płynącego tuż obok potoku. Odczucie chłodu wymusza na nas intensywny marsz. Przez głowę przelatuje mi myśl, że w takich okolicznościach przyrody mogłabym odbywać poranny jogging codziennie. Po półtoragodzinnym marszu żwawym krokiem docieramy do Polany Chochołowskiej – puściuteńkiej! 

Napawamy się malowniczym widokiem szałasów na tle gór i obszczekani przez pasterskiego psa zmierzamy do schroniska. To też jest jeszcze jakby uśpione, tylko nieliczni turyści wyruszają na szlaki, my zaś robimy krótką przerwę na śniadanie i gorącą kawę/herbatę. I choć moglibyśmy tak siedzieć i delektować się atmosferą i widokami bez końca, to jednak zbieramy się sprawnie, wszak przygoda czeka!

Kierujemy się żółtymi oznaczeniami prowadzącymi na Grzesia. Niemal od razu szlak zagłębia się w gęstym świerkowym lesie. Mimo pełni lata i wspaniałej pogody, początkowa część trasy jest mocno błotnista. Przedzieramy się przez powalone konary drzew i strugi wody szukające ujścia i wdzierające się wprost na ścieżkę. W pewnym momencie zastanawiamy się, czy oby na pewno nie zboczyliśmy przez przypadek ze szlaku, jednak żółte znaki na drzewach uspokajają nas, że podążamy w dobrym kierunku. Z czasem zaczynamy szybko nabierać wysokości, a podejście robi się dość forsowne. Chwilka odpoczynku pozwala jednak zregenerować siły. Wkrótce szlak staje się już znacznie łagodniejszy. Między drzewami pojawiają się pierwsze prześwity i po kilkunastu minutach wychodzimy ponad granicę lasu, a przed nami odsłaniają się piękne widoki na Tatry Zachodnie. Dalej podążamy ścieżką pomiędzy kosodrzewiną wzdłuż granicy polsko – słowackiej. Po niespełna dwóch godzinach marszu od schroniska zdobywamy szczyt Grzesia (1653 m n.p.m.). 

Zachwyceni widokami łapczywie próbujemy uwiecznić je z niemal każdej możliwej perspektywy.

Po odpoczynku i dostarczeniu organizmom sporej dawki kalorii do dalszego spalania ruszamy dalej. Niebieski szlak na Rakoń nie nastręcza większych trudności, wiedzie szeroką i łagodną granią, wijąc się urokliwie przed naszymi oczami. Początkowo idziemy w dół malowniczą kamienną ścieżką wśród kosodrzewiny na Łuczniańską Przełęcz, następnie kroczymy grzbietem Długiego Upłazu. Po naszej lewej stronie - u podnóża trawiastego zbocza - możemy wypatrzeć Dolinę Chochołowską, zaś po prawej – Dolinę Łataną. Naszą uwagę zwracają ułożone wzdłuż szlaku worki jutowe. Domyślamy się, że mają one na celu zabezpieczenie szlaku przed osuwaniem się i zmniejszenie erozji. 

Spory kawałek szlaku wiedzie po wzmocnionych drewnem stopniach. Co prawda przystajemy co chwilkę w celu złapania oddechu, ale tak naprawdę dopiero ostatnie 10-minutowe podejście na szczyt okazuje się wyzwaniem. Ku naszemu zaskoczeniu wzmaga się również intensywny wiatr, który utrudnia podejście i zmusza nas do wyciągnięcia kurtek z plecaków. Zakapturzeni, zmęczeni, ale szczęśliwi docieramy na Rakoń (1879 m n.p.m.).



Chłoniemy cudne widoki od Przełęczy Rohackiej, poprzez Tatry Orawskie i panoramę Tatr Polskich. Po krótkim oddechu kontynuujemy wędrówkę niebieskim szlakiem i schodzimy na Przełęcz Zawracie. Dochodzimy do rozwidlenia szlaków, stąd już zaledwie 20 minut dzieli nas od Wołowca - celu naszej wędrówki. Niestety, nad naszymi głowami zaczynają gromadzić się ciemne chmury, a wiatr wzmaga się z każdą minutą, zrywa kaptury z głów i utrudnia utrzymanie się na wąskim szlaku. Z trudem podejmujemy decyzję, że schodzimy na dół. Poza wspaniałą przygodą, Młody otrzymał tego dnia również ważną górską lekcję, że czasami – dla własnego bezpieczeństwa – trzeba po prostu odpuścić. Góry poczekają, a my będziemy mieli możliwość powrotu i uczynimy to zapewne z ogromną radością. Odbijamy zatem na zielony szlak ku Polanie Chochołowskiej. Początkowo wiedzie on dość stromymi zakolami, potem łagodnieje, a widoki jak zwykle rekompensują wszelkie trudy. Ku naszej olbrzymiej radości spotykamy kozicę, która spłoszona euforią turystów szybko przeskakuje przez szlak i umyka na pobliskie skały. Do schroniska docieramy około godziny 14. Zderzamy się z falą turystów, jesteśmy wdzięczni, że mogliśmy delektować się tym miejscem wczesnym rankiem, w zupełnie innych okolicznościach, do czego i Was zachęcamy.

Wskazówki praktyczne:

- trasa nie jest bardzo trudna pod względem technicznym, ale ma ok. 24 km, a jej pokonanie zajmuje średnio 8 godzin;
- warto rozważyć nocleg w schronisku i podzielenie wyprawy na dwa dni;
- trasę z Siwej Polany do schroniska można sobie skrócić/ułatwić, przemierzając jej część rowerem bądź kolejką Rakoń - trzeba jednak mieć na uwadze, że kursuje ona tylko w określonych godzinach;
- koniecznie należy zabrać ze sobą pełen ekwipunek na wypadek gwałtownej zmiany pogodny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz